W moim powiatowym mieście jest duża stacja benzynowa. Wieczorami, zwłaszcza w piątki i soboty, spotykają się tam młodzi ludzie. Przed pawilonem mieszczącym sklep i bar stoi czasem kilkadziesiąt samochodów. Te samochody to wielki symbol europejskiego zjednoczenia. Wszystkimi wcześniej jeździli obywatele "starej Europy". Od maja 2004 do mojego kraju sprowadzono dwa miliony używanych aut. Głównie z Niemiec i głównie volkswagenów golfów. Teraz te golfy stoją przed stacją benzynową w moim powiatowym mieście, niektóre mają włączone silniki, bo zimno, a w wielu z nich dudnią basowe głośniki. W ich wnętrzach toczy się pospieszne życie, bo weekend jest krótki. Młodzi kierowcy wielu z tych aut dobrze jeszcze pamiętają podróże konnymi wozami. Basowe głośniki zagłuszają i unicestwiają przeszłość.
W cieniu stacji uprawia się miłość, pije i załatwia interesy. Słychać krzyki, przekleństwa, niekiedy brzęk tłuczonego szkła. Czasami zjawia się patrol policji i przez chwilę panuje spokój. Potem radiowóz odjeżdża i party zaczyna się na nowo. Ktoś wymiotuje, ktoś się tuli, ktoś idzie do sklepu po kolejną puszkę piwa. Towarzystwa przenoszą się z jednego auta do innego. Trochę to przypomina jakiś obóz, koczowisko, gdzie samochody spełniają rolę wierzchowców i zarazem namiotów. Czasami ktoś odjeżdża i po jakimś czasie wraca. Bo ci młodzi ludzie mają samochody, ale nie mają dokąd nimi pojechać. A może po prostu nie przychodzi im do głowy, że można dokądś wyruszyć.
Ilekroć przyjeżdżam na tę swoją stację w piątkowy albo sobotni wieczór, nie mogę pozbyć się wrażenia, że oglądam emigrantów. Ci młodzi ludzie wyglądają tak, jakby naprawdę nie mieli dokąd pójść. Spotykają się w tym dość paskudnym, zimnym, nieprzytulnym i obcym miejscu, które samo w sobie jest symbolem samotności i wyobcowania. Nikt przecież nie chce zostawać na stacji benzynowej dłużej niż to konieczne. Nikt, kto nie musi. Stacja benzynowa to skondensowana bezdomność. Dlatego wyglądają na emigrantów we własnym kraju. Zbierają się w tym zimnym miejscu, żeby pokazywać sobie nawzajem swoje używane samochody sprowadzone z Niemiec. Niewykluczone, że ich ojczyzną jest Volkswagen Golf III.
[s. 95-96]
Zaczynam podejrzewać Andrzeja Stasiuka o oszustwo. Bo to wszystko jest za dobrze napisane. W sensie - jak on mi pisze o Europie Środkowej i Wschodniej, to ja czuję, jakby mi to wszystko gdzieś grało w zakamarach duszy. Tęsknota jakaś - za czym?; niespełnienie - ale w czym?; poczucie wyobcowania - od czego?; i wspólnoty - z kim? On mi uruchamia wewnętrznego Słowianina, a ja sobie zaczynam myśleć - czy gdyby nie Stasiuk, to ja też bym to czuł? A może on jest takim Januszem L. Wiśniewskim słowiańszczyzny podróżniczej, może on dokładnie wie, co zagra, co się sprzeda, i tam precyzyjnie celuje? Jak to czytam, to - och, tak, czują to, ja z tej ziemi, to o mnie napisane! Ale może to on mi generuje tego Słowianina, którym ja wcale nie jestem?
Nie wiem, ale w ramach testów i rozgryzania zagadki poczytam jeszcze trochę Stasiuka, a na wakacje pojadę do Mołdawii. Może mi się rozjaśni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz