niedziela, 31 sierpnia 2014

Mielizny i łachy piaskowe

Wypożyczyłem sobie Jakuba Szamałka Kiedy Atena odwraca wzrok. Za biblioteczną foliową okładką piasek, ktoś najwyraźniej zabrał lekturę na wakacje do nadmorskiego kurortu. Czuję przez folię pod palcami te ziarenka, czytam i mam wrażenie, jakbym sam szorował po jakiejś mieliźnie.

Fajny temat, fabuła choć prosta, to zgrabnie zarysowana, widoczna fascynacja autora starożytnością i spora wiedza o niej, ale wszystko psuje narzucająca się niezgrabność językowa i zmora kryminałów: drętwe, odrealnione dialogi, które uwiarygodniać ma wrzucone gdzieniegdzie przekleństwo. Efekt jest taki, jakby chudy siedmiolatek próbował udawać groźnego huligana, od czasu do czasu sepleniąc kulwa.

Do przeczytania, ale bez ekscytacji. Choć trzymam kciuki za autora. Dobre pomysły już ma, a frazę może wyćwiczyć.

Wybrałem się też na Magię w blasku księżyca Allena. No to dopiero jest piach. Nawet bezbłędny Colin Firth ani całkiem urocza Antonia Clarke nie ratują sprawy. Nie ma o czym mówić.

Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2870756/

Janion, Maria: Transe - traumy - transgresje. Niedobre dziecię

Książka szeroko komentowana, do której jak zwykle docieram z opóźnieniem. Niezwykle ciekawa rozmowa, z której pozwolę sobie zapamiętać na dłużej dwa fragmenty - pierwszy to z samej tej rozmowy z K. Szczuką:


W Płaczu generała znajduje się taki frapujący fragment, cytowany z Mirona Białoszewskiego, w którym mowa o tym, że wśród ludności cywilnej podczas powstania zapanował matriarchat. Królowały matki, bo cywile na wojnie muszą ochraniać swoje życie.

O, tak, matki myślały ciągle o tym, jak zebrać wszystkich do kupy, jak ochronić dzieci przed osypywaniem się gruzów, jak jakieś jedzenie zdobyć i, przede wszystkim, jak przechytrzyć ślepy traf, to znaczy jak przeżyć, po prostu. Parokrotnie przetrwaliśmy jakieś straszne bombardowania w Wilnie i moja matka w piwnicy tak właśnie się zachowywała. Zagarniała nas pod siebie, aby w razie, jeśli by coś uderzyło, to w nią, a nie w dzieci. Jedną z rzeczy, które mnie wyjątkowo denerwują, jest figura małego powstańca. To jest coś przerażającego. Dziecko przebrane za żołnierza z karabinem. Życie ludzkie, nie w postaci parę razy podzielonej komórki, ale w postaci prawdziwego dziecka, niespełna dziesięcioletniego, przestaje być najwyższą wartością, kiedy indoktrynujemy takie dziecko, że nie ma na świecie nic wspanialszego niż udanie się na śmierć w powstaniu czy w ogóle gdziekolwiek na wojnie. Muzeum Powstania Warszawskiego takie rzeczy wyrabia z dziećmi, że śmierć całkowicie się dla nich odrealnia, staje się rodzajem wielkiej przygody. Tu konserwatyści mogą sobie podać ręce z producentami kultury masowej. Dotarcie do młodzieży i dzieci odbywa się właśnie za sprawą zamazania granicy między zabawą a traumatycznym doświadczeniem historycznym. Zdziecinnienie kombatantów i zmilitaryzowanie dzieci to powszechne zjawisko, zdecydowanie nieprzynoszące nam chluby. Zwłaszcza w XXI wieku. Muszę przyznać, że jestem tym dość załamana.
[s. 44-45]


Drugi natomiast pochodzi już z aneksu - rozmowy przeprowadzonej przez K. Szczukę i S. Sierakowskiego, a opublikowanej już wcześniej w książce Uniwersytet zaangażowany. Przewodnik Krytyki Politycznej:

A jakich studentów Pani Profesor przyciągała? Jakichś specyficznych czy po prostu tych, którzy mieli szczęście na Panią trafić? Świrów? Odważnych? Uświadomionych?

Było trochę świrów, ale chyba przede wszystkim przyciągałam odważnych. Miałam wielu ulubionych studentów, wybitnych studentów. Jak używałam określenia "wybitny student", to profesorowie się dziwili, jak można mówić, że student jest wybitny, że to przecież do siebie nie pasuje. Student to student.

Francuska filozofia, polski romantyzm, ale cała Pani idea uniwersytetu jest chyba wschodnioeuropejska?

Tak, jest częścią tradycji wschodnio- i środkowoeuropejskiej. W sensie niesienia tego kagańca oświaty, konieczności oświecania ludu, warstw niższych czy nieoświeconych. Ale te przeświadczenia już chyba dziś nie obowiązują. Ja tak naprawdę nie znam uniwersytetu współczesnego, pracuję z doktorantami w Polskiej Akademii Nauk. Magistranci z uniwersytetu już nie tak często docierają do Pałacu Staszica.

Pewnie nie mają czasu. Uniwersytet jest dziś instytucją całkowicie pragmatyczną. 

Ale czy w ogóle może być czymś więcej? Czy może się czymś wyróżniać? Może już nie jest w stanie formować inteligenckich postaw krytycznych. Ale może już nie musi? Teraz mamy wolną Polskę, dostęp do książek. Transgresje i cała stawiana tam problematyka przekroczeń to dziś chleb powszedni popkultury. A student? Chyba w tej chwili jest upodmiotowiony?

Oj, Pani profesor nas teraz prowokuje.

Może trochę.

[s. 153-154]

Oczywiście wybór fragmentów nie jest przypadkowy, ale w żadnym wypadku nie należy z niego wnosić, że cała rozmowa jest gorzka czy pesymistyczna. To tylko ja pod koniec sierpnia mam już jesienny stosunek do świata.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Mangalica Tour 2014

2 tygodnie na Węgrzech. Pojechaliśmy spragnieni relaksu - leniwych wakacji, nic nierobienia, powoli płynącego czasu. Dostaliśmy dokładnie to + lekką górkę.

Zrobiliśmy łącznie 1000 km wycieczek samochodowych po samych Węgrzech, ale przyszło to zupełnie od niechcenia - bez planowania, bez pospiesznego zwiedzania, ot tak: pobudka, śniadanie, około południa pomysł, że może by wyskoczyć tu czy tam, i już.

Zaliczyliśmy 4 kąpieliska i o ile dobrze pamiętam to 10 różnych piwniczek z winami, poza tym rozegraliśmy 2 partie skrabli (1:1), 4 partie super farmera (jedną wygrałem, ale niezbyt uczciwie), 3 partie kości (jedną wygrałem) i rozwiązaliśmy po kilkanaście sudoku. Karolina raczej trudne, ja raczej średnio trudne - i nawet tak od połowy wyjazdu dawałem radę bez podpowiedzi.
Aha, i spróbowałem zupy gulaszowej w prawie wszystkich knajpkach w Szépasszonyvölgy. Gdyby ktoś się zastanawiał, która jest najlepsza, służę pomocą. 

Przeczytałem książkę, ale krótką. Transe - traumy - transgresje. Niedobre dziecię - rozmowę Kazimiery Szczuki z Marią Janion. Odnotowuję na wszelki wypadek, gdybym nie dał rady napisać nic więcej. Warto.


Bohaterką wyjazdu stała się mangalica, węgierska włochata świnia. Jakoś w maju skończyłem lekturę Czardasza z mangalicą Vargi (cały czas nic nie napisałem, ale może jeszcze nadrobię), a Karlo czytała tę książkę w trakcie wycieczki. Raz, że świnia jest fascynująca konsumpcyjnie; polowałem na słoninę paprykowaną z mangalicy 2 tygodnie, ale nie znalazłem! Salami z mangalicy - owszem. Kiełbasę - jak najbardziej. Słoninę nawet także, ale nie paprykowaną! Paprykowana nigdzie nie była opisana jako ta z mangalicy, tylko po prostu jako Csécsi szalonna, a zauważyłem, że wszystko z mangalicy jest skrupulatnie opisywane jako właśnie z tej świni zrobione - może Varga ma większe szczęście do sklepów a może sam sobie paprykuje słoninę z mangalicy. Dwa, że kiedy w końcu wybraliśmy się do czegoś w rodzaju mini-zoo z typowymi zwierzętami puszty (Hortobágy Pusztai Állatpark) okazało się, że te kudłate prosiaki są po prostu urocze. Spędziłem przy nich chyba z pół godziny. Czuję duchowe pokrewieństwo.

Kilka fotek mangalic, ale nie tylko:



W ramach podsumowania: pasta paprykowa Eros Pista (o ile się nie mylę: ostry Stefan) jest najlepsza; węgierscy kierowcy to wariaci, ustępują tylko szaleńcom z podkarpacia; Eger to świetna baza wypadowa do leniwych wakacji z niezobowiązującym zwiedzaniem; rodacy na kempingu to zgroza; Węgry na leniwe wakacje są znakomite.