2 tygodnie na Węgrzech. Pojechaliśmy spragnieni relaksu - leniwych wakacji, nic nierobienia, powoli płynącego czasu. Dostaliśmy dokładnie to + lekką górkę.
Zrobiliśmy łącznie 1000 km wycieczek samochodowych po samych Węgrzech, ale przyszło to zupełnie od niechcenia - bez planowania, bez pospiesznego zwiedzania, ot tak: pobudka, śniadanie, około południa pomysł, że może by wyskoczyć tu czy tam, i już.
Zaliczyliśmy 4 kąpieliska i o ile dobrze pamiętam to 10 różnych piwniczek z winami, poza tym rozegraliśmy 2 partie skrabli (1:1), 4 partie super farmera (jedną wygrałem, ale niezbyt uczciwie), 3 partie kości (jedną wygrałem) i rozwiązaliśmy po kilkanaście sudoku. Karolina raczej trudne, ja raczej średnio trudne - i nawet tak od połowy wyjazdu dawałem radę bez podpowiedzi.
Aha, i spróbowałem zupy gulaszowej w prawie wszystkich knajpkach w Szépasszonyvölgy. Gdyby ktoś się zastanawiał, która jest najlepsza, służę pomocą.
Przeczytałem książkę, ale krótką. Transe - traumy - transgresje. Niedobre dziecię - rozmowę Kazimiery Szczuki z Marią Janion. Odnotowuję na wszelki wypadek, gdybym nie dał rady napisać nic więcej. Warto.
Bohaterką wyjazdu stała się mangalica, węgierska włochata świnia. Jakoś w maju skończyłem lekturę Czardasza z mangalicą Vargi (cały czas nic nie napisałem, ale może jeszcze nadrobię), a Karlo czytała tę książkę w trakcie wycieczki. Raz, że świnia jest fascynująca konsumpcyjnie; polowałem na słoninę paprykowaną z mangalicy 2 tygodnie, ale nie znalazłem! Salami z mangalicy - owszem. Kiełbasę - jak najbardziej. Słoninę nawet także, ale nie paprykowaną! Paprykowana nigdzie nie była opisana jako ta z mangalicy, tylko po prostu jako Csécsi szalonna, a zauważyłem, że wszystko z mangalicy jest skrupulatnie opisywane jako właśnie z tej świni zrobione - może Varga ma większe szczęście do sklepów a może sam sobie paprykuje słoninę z mangalicy. Dwa, że kiedy w końcu wybraliśmy się do czegoś w rodzaju mini-zoo z typowymi zwierzętami puszty (
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz