niedziela, 31 sierpnia 2014

Janion, Maria: Transe - traumy - transgresje. Niedobre dziecię

Książka szeroko komentowana, do której jak zwykle docieram z opóźnieniem. Niezwykle ciekawa rozmowa, z której pozwolę sobie zapamiętać na dłużej dwa fragmenty - pierwszy to z samej tej rozmowy z K. Szczuką:


W Płaczu generała znajduje się taki frapujący fragment, cytowany z Mirona Białoszewskiego, w którym mowa o tym, że wśród ludności cywilnej podczas powstania zapanował matriarchat. Królowały matki, bo cywile na wojnie muszą ochraniać swoje życie.

O, tak, matki myślały ciągle o tym, jak zebrać wszystkich do kupy, jak ochronić dzieci przed osypywaniem się gruzów, jak jakieś jedzenie zdobyć i, przede wszystkim, jak przechytrzyć ślepy traf, to znaczy jak przeżyć, po prostu. Parokrotnie przetrwaliśmy jakieś straszne bombardowania w Wilnie i moja matka w piwnicy tak właśnie się zachowywała. Zagarniała nas pod siebie, aby w razie, jeśli by coś uderzyło, to w nią, a nie w dzieci. Jedną z rzeczy, które mnie wyjątkowo denerwują, jest figura małego powstańca. To jest coś przerażającego. Dziecko przebrane za żołnierza z karabinem. Życie ludzkie, nie w postaci parę razy podzielonej komórki, ale w postaci prawdziwego dziecka, niespełna dziesięcioletniego, przestaje być najwyższą wartością, kiedy indoktrynujemy takie dziecko, że nie ma na świecie nic wspanialszego niż udanie się na śmierć w powstaniu czy w ogóle gdziekolwiek na wojnie. Muzeum Powstania Warszawskiego takie rzeczy wyrabia z dziećmi, że śmierć całkowicie się dla nich odrealnia, staje się rodzajem wielkiej przygody. Tu konserwatyści mogą sobie podać ręce z producentami kultury masowej. Dotarcie do młodzieży i dzieci odbywa się właśnie za sprawą zamazania granicy między zabawą a traumatycznym doświadczeniem historycznym. Zdziecinnienie kombatantów i zmilitaryzowanie dzieci to powszechne zjawisko, zdecydowanie nieprzynoszące nam chluby. Zwłaszcza w XXI wieku. Muszę przyznać, że jestem tym dość załamana.
[s. 44-45]


Drugi natomiast pochodzi już z aneksu - rozmowy przeprowadzonej przez K. Szczukę i S. Sierakowskiego, a opublikowanej już wcześniej w książce Uniwersytet zaangażowany. Przewodnik Krytyki Politycznej:

A jakich studentów Pani Profesor przyciągała? Jakichś specyficznych czy po prostu tych, którzy mieli szczęście na Panią trafić? Świrów? Odważnych? Uświadomionych?

Było trochę świrów, ale chyba przede wszystkim przyciągałam odważnych. Miałam wielu ulubionych studentów, wybitnych studentów. Jak używałam określenia "wybitny student", to profesorowie się dziwili, jak można mówić, że student jest wybitny, że to przecież do siebie nie pasuje. Student to student.

Francuska filozofia, polski romantyzm, ale cała Pani idea uniwersytetu jest chyba wschodnioeuropejska?

Tak, jest częścią tradycji wschodnio- i środkowoeuropejskiej. W sensie niesienia tego kagańca oświaty, konieczności oświecania ludu, warstw niższych czy nieoświeconych. Ale te przeświadczenia już chyba dziś nie obowiązują. Ja tak naprawdę nie znam uniwersytetu współczesnego, pracuję z doktorantami w Polskiej Akademii Nauk. Magistranci z uniwersytetu już nie tak często docierają do Pałacu Staszica.

Pewnie nie mają czasu. Uniwersytet jest dziś instytucją całkowicie pragmatyczną. 

Ale czy w ogóle może być czymś więcej? Czy może się czymś wyróżniać? Może już nie jest w stanie formować inteligenckich postaw krytycznych. Ale może już nie musi? Teraz mamy wolną Polskę, dostęp do książek. Transgresje i cała stawiana tam problematyka przekroczeń to dziś chleb powszedni popkultury. A student? Chyba w tej chwili jest upodmiotowiony?

Oj, Pani profesor nas teraz prowokuje.

Może trochę.

[s. 153-154]

Oczywiście wybór fragmentów nie jest przypadkowy, ale w żadnym wypadku nie należy z niego wnosić, że cała rozmowa jest gorzka czy pesymistyczna. To tylko ja pod koniec sierpnia mam już jesienny stosunek do świata.

Brak komentarzy: