poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Praga, at last!

Od przynajmniej 8 lat mamrotałem sobie co wakacje, że w końcu pojechałbym do Pragi. I jakoś nie wychodziło - aż w końcu w tym roku wyszło!
5 dni - jak dla mnie w sam raz. Przez 4 dni złaziliśmy się jak dzikie świnie, piątego obejrzeliśmy już na spokojnie kilka zaległych kawałków. Gdybyśmy zostali tydzień też pewnie byśmy się nie nudzili, ale pięć dni na pierwszą, taką bardzo turystyczną wizytę, to w sam raz.

Pierwszą, bardzo turystyczną - czyli taką, podczas której zalicza się wszelkie atrakcje. Myśmy zaliczyli przede wszystkim te zewnętrzne - czyli spacery Starym Miastem, Nowym Miastem, Wyszehradem, Hradczanami, Małą Straną, ale i parki: znakomite Letenske sady z metronomem, fajnym, ale jednak nieprzykrywającym dziury pozostałem po Stalinie (odsyłam do świetnego reportażu Mariusza Szczygła) czy trochę bardziej elegancki (i popularny) Petřin, z małą kopią wieży Eiffla i kolejką linową (co ciekawe, przejazd jest na normalne bilety komunikacji miejskiej).

Z atrakcji wewnętrznych chyba tylko Hradczany się bronią, bo reszta - niestety zarówno muzea (Muchy, Veletrzni palac, Narodowe w remoncie) jak i inne obiekty, typu wieża telewizyjna na Žižkov‎ie, raczej rozczarowują. Czasami rozczarowują tym, że są po prostu... no, słabe, jak ta wieża, a czasami tym, że są regularnie zawalone turystami. Np. na Most Karola nie ma co w ogóle przychodzić po 10 rano. Stragan na straganie a między nimi lawirują tysiące turystów.

W takich chwilach najlepiej udać się do knajpy ;)

I tutaj przy okazji refleksja - jednak w Czechach znajdujemy się nadal na tradycyjnie słowiańskim obszarze, na którym może się okazać, że turysta, jeśli tylko się nie umie obronić, walony jest na wszystkim jak się da. Tak wspominam na przykład wizytę w knajpie U Vejvodu, w której okazało się, że chlebek jako przystawka do dania z knedlami chlebowymi (!) jest obowiązkowy (i płatny, i nie można zrezygnować), zaś kelnerka do rachunku dolicza sobie 15% napiwku, który też jest obowiązkowy. Oczywiście pewnie można by się o to wykłócić, ale pewnie z jej szefem i pewnie po czesku. Z nią, po angielsku - raczej nie. Zresztą, nie po to wchodzę do knajpy na obiad i piwo żeby się wykłócać.

Szczęśliwie, takiego zawodu nie sprawiają wszystkie lokale. Gdyby ktoś szukał, to mogę spokojnie polecić:

1. W centrum - U Medvídků: genialne warzone na miejscu piwo (można podejrzeć proces), dobre żarcie, napiwek wcale nie okazuje się obowiązkowy, ale obsługa jest tak fajna, że tradycyjne 10% wyskakuje z kieszeni bez zbędnych protestów.

2.Na Žižkov‎ie - U Mariánského obrazu: świetna kuchnia i fajna, swobodna atmosfera. Taka niezbyt turystyczna lokalna knajpa.
Oraz tuż obok - absolutny przebój naszej wycieczki - Pivnice U Sadu. Też lokalnie, też kuchnia bez żadnych pytań, uwag czy zastrzeżeń, koncepcje kulinarne takie jak np. trzy wielkie kotleciska z trzech rodzajów mięsa, bez żadnych dodatków (oczywiście można domówić, ale po co ;) ), które podbiły moje serce. Dobre piwka, np. odkrycie wycieczki - Svijany - albo równie ciekawy Berounský medvěd. No i atmosfera - od późnego przedpołudnia do nocy coraz większy tłum w lokalu i w ogródku przed nim, ludzie, którzy przychodzą od siebie, z nieodległych domów, żeby posiedzieć i pogadać przy piwku i dobrym jedzeniu.

W ogóle Žižkov‎ i sąsiednie Vinohrady to fantastyczne dzielnice - blisko centrum, a jednak w ogóle bez tłumów zwiedzających. Stare kamienice, małe knajpki i lokalne restauracje. No i do tego ta przepiękna wieża... ;)

Przy okazji za podpowiedzi co do organizacji zwiedzania dziękuję Piotrkowi i Rudemu. Zwłaszcza sugestie co do wyboru knajp okazały się, z drobnym wyjątkiem, cenne!


Kilka (...set, w końcu ja mało nie umiem ;> ) fotek na Picasie:



Brak komentarzy: