czwartek, 21 lipca 2011

Szczygieł, Mariusz: Gottland

To wiemy: niewielki naród, aby przetrwać w niesprzyjających okolicznościach, musi się dostosować. Wyniósł to z czasów Habsburgów i Protektoratu Czech i Moraw.
Pisarz Pavel Kohout zwraca uwagę, że po wojnie w Czechosłowacji nie było sowieckich wojsk, nie było żadnego puczu, komuniści mieli autentyczne poparcie, a w wyborach 1946 roku zdobyli ponad czterdzieści procent głosów. Naród czeski zaznał zaboru i okupacji w 1938 roku, zdradziły go Wielka Brytania i Francja, więc gdy komuniści przejmowali władzę, wydawało się, że Związek Radziecki jest jedynym pewnym oparciem.
Zresztą sto lat wcześniej budziciel czeskiej świadomości narodowej František Palacký przewidywał, że jeśli Czesi kiedykolwiek zbliżą się z Rosją, będzie to z ich strony akt desperacji.
- Dlatego - mówi Pavel Kohout - później tak trudno było przyznać się tym, którzy poparli komunistów, że nieświadomie oddali przysługę diabłu. A to stało się jasne bardzo szybko.
[s. 81-82]

Zbiór rewelacyjnych tekstów - o czym w sumie pewnie wiedział każdy poza mną: tłumaczenia na kilka języków, finał Nike 2007, Nike Czytelników, Europejska Nagroda Literacka 2009, to nie przytrafia się każdej polskiej książce... - który pokazuje z jednej strony zaskakujące1 podobieństwa losów Czech i Polski na przestrzeni ostatnich stu lat, a jednocześnie wyraźne różnice. Różnice chociażby w dzisiejszym podejściu do tego, co się działo pomiędzy 1946 a 1989 rokiem. To niemówienie, podczas kiedy w naszym pięknym kraju zdaje się, że nie słuchać nic poza mówieniem, jest niezwykłe i niespodziewane. Ale może "małe narody" tak właśnie mają, może to metoda na przetrwanie, na wytrzymanie nie tylko z innymi, ale też samemu ze sobą? W zasadzie prawie to samo pokazywał rok temu Czeski błąd.

Miałem jeszcze gdzieś całkiem fajny fragment o "narodzie zbyt małym żeby ginąć bohatersko, ale wystarczająco dużym, żeby starać się przeżyć", ale mi zginął. Żałuję okrutnie.

Co do samego stylu pisarskiego jeszcze - zwrócił mi na to uwagę przedwczoraj Bako, kiedy zaczynałem lekturę, a po zakończeniu mogę potwierdzić - choć Szczygieł pisze znakomicie, to jednak na dłuższą metę jego charakterystyczny sposób konstruowania tekstów staje się irytujący. Zawsze to samo: przeplatają się dwa czasy, opcjonalnie opowieść jest serią obrazków opatrzonych datami (i zawsze w czasie teraźniejszym historycznym), albo wynika z "w tym samym czasie rozgrywających się pozornie ze sobą niezwiązanych zdarzeń". Ładnie wychodzi, ale w zbiorze kilku identycznie skonstruowanych tekstów zaczyna męczyć.



---
[1] Zaskakujące głównie dlatego, że z polskocentrycznej perspektywy, któż na codzień myśli o Czechach jako o uczestnikach tych samych wydarzeń?

1 komentarz:

roody102 pisze...

Ha,
na to samo zwróciłem uwagę - tu gwiazda polskiego reportażu prasowego, a teksty jakby z jednej sztancy bite. Co nie zmienia faktu, że historie znakomite i opowiedziane tak, że książkę się na raz wciąga.