wtorek, 12 lipca 2011

Milewski, Piotr: Rok nie wyrok

Gangsterzy i dilerzy spędzą Święto Dziękczynienia raczej banalnie: obżerając się przed telewizorami. Khaisha1 znów wyjeżdża ze swoim kosmosem i pyta, kto będzie oglądał paradę Macy's. Bez parady - jak wiadomo - święto jest w Ameryce nieważne. A "największy dom towarowy świata" organizuje, od lat dwudziestych ubiegłego wieku, największą na świecie paradę dziękczynną. Główną atrakcją są piętnastometrowe balony, wyobrażające różne wesołe stworzonka rodem z komiksów i filmów animowanych. Jest też pięciuset klaunów, dziesięć orkiestr marszowych i osiemset dziewcząt w miniówach, które machają pomponami, kibicując złotemu cielcowi bezwstydnej konsumpcji. No i Santa Claus/Hanukkah Joe zachęcający gromkim "Ho, ho, ho!" do robienia gwiazdkowych zakupów właśnie w Macy's. Jak mawiał David Hannum, a nie P.T. Barnum, nowy frajer rodzi się co minutę. Bandyci spoglądają na terapeutkę z politowaniem. Sport będą oglądać. Futbol znaczy, bo bejsbol jest dla białasów.
Kto przygotuje pokarm? Samice2. Żaden z panów zgromadzonych w sali nigdy nawet nie próbował nic ugotować. Zostaną pochwalone za kreatywność i wysiłek? Przygotowanie pokarmu to zasrany obowiązek samicy, powinna być zadowolona, że pan zje. I wypije. I nie kopnie.
- Czy moja chwali czek, gdy prezentuję? - pyta retorycznie Uroda3. - O jaki ładny, różowiutki, jak super pachnie i jaki mięciutki? No! Więc ja żarcia też nie chwalę.
- Wódeczka?
- Alkohol nie jest substancją odurzającą, którą preferuję - stwierdza Tian. - Lecz śmigam do ojca, a dla ojca alkohol jest substancją odurzającą, którą preferuje. Ostro preferuje!
Uroda unosi brew.
- Jestem w połowie Portoryko. Od strony matki. Będzie jazda.
- Co polewa rodzina?
- Przecież mówię, że Portoryko w połowie jestem. Pijemy, jak podleci. Piwo, wino, rum, wódka, burbon, brandy, koktajle...
Omar skoncentruje się na pokarmie.
- W Święto Dziękczynienia musisz oszamać tyle, żeby przez tydzień chorować. Jak byłem mały, pamiętam, przybiegałem z boja, co pięć minut, na chatę, zajrzeć do kuchni, i za każdym razem inny zapach mnie witał. Indyk, żurawina, nadzienie, sosy, kukurydza w kolbach, słodkie ziemniaki, włoska kapusta, chleb kukurydziany, placek z dyni, placek owocowy... - wylicza. - Całe święta to są dla mnie te zapachy różnych pokarmów, od rana, co się unoszą w powietrzu. Nie jem nic przez dwadzieścia cztery, szykuję miejscówkę na całe żarcie, co matka z babką zgotują.
A Elia w ogóle nie będzie obchodził Święta Dziękczynienia. Czemu? Bo jest z Izraela. Obchodzi inne święta, żydowskie. A jakie? Chanukę na przykład.
- I co robicie w taką Chanukę? - interesuje się Uroda.
- Jemy, śpiewamy.
- Co jecie?
- Pieczeń wołową, czasem pieczoną perliczkę, placki ziemniaczane ze śmietaną albo sosem jabłkowym, zieloną fasolkę, ciasto na miodzie z migdałami, dzieci dostają czekoladki i cukierki.
- W karty gracie?
- Nie.
- W warcaby?
- Też nie, nasze święta są religijne.
- Ale ten drejdel* puszczacie, komu się będzie dłużej kręcił, co nie?
- A drejdel to tak.
- Czyli macie jakieś gry świąteczne?
- Mamy.
- Szkoda, że takie chujowe... - zauważa Tian.
Idziemy świętować.

* Chanukowy bąk - świąteczna zabawka dla dzieci.

[s. 154-155]

---

[1] Terapeutka.
[2] Oryg.: females
[3] Oryg.: Lookie
Trzy powyższe były wyjaśnione w przypisach wcześniej, podaję tu osobno dla zachowania jasności cytatu - ww.

Książka, która jest idealnym uzupełnieniem serialu The Wire - o Ameryce innej niż ta z pocztówek, a nawet innej niż ta z doniesień medialnych, które przebijają się na naszą stronę Atlantyku. O Ameryce tak daleko od american dream, że chyba dalej się nie da. W zasadzie nawet o pewnym rodzaju american nightmare. Ludzie, o których to jest, nie wiem, czy nawet powiedzieliby o sobie, że są Amerykanami. Nie głosują, nie pracują, nie płacą podatków, nie uczą się, nie zakładają rodzin - nie w oficjalnym tego słowa znaczeniu - ba!, nawet nie posługują się już angielskim, nie takim, jakiego można nauczyć się z jakiejkolwiek książki. Ale to, co w sumie bardziej przerażające, to wizja państwa, które stoi niejako po drugiej stronie muru. Państwa, które swoje wewnętrzne problemy potrafi rozwiązywać jedynie systemem kar i represji. Które utraciło resztki ludzkiego oblicza, stało się rozrośniętą biurokratyczną machiną, mającą na wszystko ujednoliconą odpowiedź: procedura, standaryzacja, dostosowanie, kara.

Mało mam w sumie styczności z moim lokalnym aparatem państwowym. Płacę podatki, skarbówka nic ode mnie nie chce. Policja mnie nie zatrzymuje jakoś do kontroli. Firmy nie prowadzę, w konflikty z prawem udaje mi się chwilowo nie popadać. Może mam jakieś wyidealizowane spojrzenie na nasze państwo, ale myślę sobie, że takiej beznadziei, takiego stopnia skomplikowania, takiego odczłowieczenia, które pozostawia w kliencie/petencie/interesancie tylko bezradność i kumulujący się gniew, to chyba u nas nie ma. A jeśli kiedyś i u nas będzie tak, jak Ameryce w wersji Milewskiego, to pora spierdalać. Tylko gdzie?

Przy okazji na marginesie - świetny język. Czyta się jednym tchem. I naprawdę udane, a jeśli nie zawsze udane, to przynajmniej ciekawe podejście do tłumaczenia na polski tego slangu. Może w cytowanym kawałku nie widać tego aż tak dobrze, ale zapewniam - warto na to zwrócić podczas lektury uwagę.

I do obejrzenia serialu też zachęcam. Mistrzowski - no i zamknięty, pięć sezonów i szlus, więc nie ma ryzyka, że się człowiek wkręci w kolejny niekończący się tasiemiec.

Brak komentarzy: