Zamiatacz miejski, potężne chłopisko w kombinezonie, cały w kurzu, porośnięty kłakami niczym kaktus, długimi ruchami miotły zamiatał bruk uliczny, gwiżdżąc powolną frazę symfonii... Właśnie przerwał zamiatanie, oparł się plecami o drabinę przy latarni i głośno się użalił:
- Ależ ci ludzie są głupi! Straaaasznie głupi! O rany, jacy głupi!
Pan Wiktor schodząc po drabinie postawił nogę na głowie zamiatacza. Zamiatacz namacał bucik, później kostkę. Podniósł więc oczy i popatrzył w nogawki.
- Człowieku, skąd pan idzie?
- Z nieba.
- No a jak tam jest?
- Doskonale!
- W takim razie katolicy mają szczęście - powiedział zamiatacz odsuwając się.
I znów ujął miotłę i długimi ruchami niczym metronom zaczął poganiać przed sobą papierki i liście i obłoczek kurzu.
- Ależ ci ludzie są głupi! Straaaasznie głupi! O rany, jacy głupi! Gdyby wiedzieli, co to jest porządna muzyka! - krzyczał zamiatacz, po czym zaczął gwizdać wybijając sobie takt miotłą niczym metronomem.
[s. 29]
O rany, jaka ta książka jest głupia ;) Dawno nic tak pokręconego nie czytałem. Rewelacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz