niedziela, 22 grudnia 2013

Houellebecq, Michel: Mapa i terytorium

Zacząłem o 9 rano, skończyłem o 21 - 12 godzin z przerwami na pierdoły, jedzenie, internet, drzemkę. Pochłania.

I ostatecznie mój grzejnik przeżył Houellebecqa, pomyślał Jed, zerkając na urządzenie, które przywitało go ponurym pomrukiem, niczym rozzłoszczone zwierzę.
A on sam przeżył swojego ojca, miał okazję skonstatować kilka dni później. Był już siedemnasty grudnia, tydzień do świąt, a nie miał od staruszka żadnych wieści, postanowił więc zadzwonić do dyrektorki domu opieki. Poinformowała go, że tydzień wcześniej jego ojciec wyjechał do Zurychu, nie podając dokładnej daty powrotu. W jej głosie nie było słychać szczególnego niepokoju i Jed nagle zdał sobie sprawę, że Zurych to nie tylko siedziba stowarzyszenia dokonującego eutanazji na starych ludziach, ale także miejsce zamieszkania ludzi bogatych, nawet bardzo bogatych, należących do najbogatszych ludzi na świecie. Zapewne wielu pensjonariuszy domu opieki miało rodzinę lub znajomych w Zurychu, więc podróż któregokolwiek z nich do Zurychu mogła w jej oczach wyglądać zupełnie normalnie. Ze smutkiem odłożył słuchawkę i zarezerwował w Swiss Airlines bilet na następny dzień.
Czekając w sali odlotów lotniska Roissy 2, przestronnej, ponurej, również budzącej letalne myśli, zastanowił się nagle, po co właściwie leci do Zurychu. Należało sądzić, że jego ojciec od kilku już dni nie żyje, a jego prochy zapewne unoszą się na wodach Jeziora Zuryskiego.W internecie znalazł informację, że przeciw Dignitas (tak brzmiała nazwa organizacji oferującej eutanazję) została złożona skarga ze strony lokalnego stowarzyszenia ekologów. Nie z powodu jej działalności; ekolodzy cieszyli się z istnienia Dignitas, nawet deklarowali swą  p e ł n ą  s o l i d a r n o ś ć  z  j e j  s p r a w ą,  ale ilość ludzkich prochów i kości, jaka lądowała w wodach jeziora, była ich zdaniem nadmierna, sprzyjała rozmnażaniu się karpia brazylijskiego, który ostatnio pojawił się w Europie, stanowiąc zagrożenie dla golca zwyczajnego i innych miejscowych gatunków ryb.
[s. 328-329]

Mam wrażenie, że ta książka, tak na ogólnym planie, jest rozwinięciem Cząstek elementarnych. Tylko że tam jeszcze komuś chciało się próbować. A tutaj już nawet tego nie ma. Jest jałowy bieg. Ludzie jadą siłą rozpędu, ludzkość jedzie na jałowym biegu. Nie ma ludzi - kończą się.

To, co w niej najbardziej wciąga, to chyba właśnie ogrom tej pustki. Nie ma w niej bohatera pełnego. Entuzjastycznego. Przeżywającego swoje emocje. Chcącego zaryzykować wygodę na rzecz jakiegokolwiek uniesienia. Jeśli nawet jest szczęście czy spełnienie, to głównie dzięki spokojowi, stabilizacji i wygodzie. Dzięki chodzeniu utartymi ścieżkami. W Platformie były przynajmniej wyjątki. W Mapie... już nie ma.

Nie ma też widoków na pozytywną zmianę. Polecam uwadze fragment o miasteczku Beauvais.

Ale, poza wszystkim, to jest to książka bardzo ładnie napisana. Elegancko. Rozbudowanym stylem powieściowym. Bez pośpiechu. Może też dzięki temu spokojowi narracyjnemu, kiedy dochodzi się do ostatniego zdania, można, wbrew odczuciom z całej lektury, odnieść wrażenie, że nakreślona w zamknięciu perspektywa nie jest w sumie taka zła.




PS: I tylko nie jestem pewien, czy dysk twardy o pojemności dwóch teraoktetów (s. 376) to lenistwo tłumacza, czy celowy zabieg.

3 komentarze:

miasto-masa-maszyna pisze...

Szybki gugiel:

Even if he speaks at length about it over several pages, the camera equipment used by Jed had, in itself, nothing very remarkable about it: a Manfrotto tripod, a Panasonic semiprofessional cameoscope — which he’d bought for the exceptional luminosity of its sensor, allowing him to film in almost total darkness — and a hard disk of two teraoctets linked to the USB outlet of the cameoscope.

Jeśli to błąd tłumacza, to znaczy, że polski przepisał od angielskiego (a to znaczy, że z dużym prawdopodobieństwem wydanie polskie jest tłumaczeniem tłumaczenia). Bo w to, że Francuzi nazywają bajty oktetami, to jestem skłonny uwierzyć bez popitki.

donwito.net pisze...

Nazywają na pewno, to sprawdziłem przed skomentowaniem. Dlatego piszę o lenistwie tłumacza. No bo chyba nie o braku kompetencji: nie wiem, gdzie trzeba by żyć, żeby nie skojarzyć dysku twardego z gigabajtami czy terabajtami.

donwito.net pisze...

No chyba, że to celowe. Tylko w jakim celu?