sobota, 9 października 2010

Libera, Antoni: Madame

Nie jest to książka o miłości, o młodości, o wspomnieniach, o buncie - na pewno nie o tym buncie młodzieńczym. Chociaż o tym jest w niej napisane, to o tym na pewno nie jest.

Jedno z dwojga.

Albo miała być o którejś z tych rzeczy, ale nie wyszło - w takim układzie jest to książka kompletnie pusta, jest wydmuszką, jest przekombinowaną konstrukcją intelektualną; opowiada, ale nie mówi o niczym.

Albo nie miała być o tym, tylko o buncie antysystemowym, ale nie buncie bohatera, tylko autora i jemu podobnych. Trzeba ją czytać w ogóle na poziomie meta, jedyne, co jest w niej odrobiną treści a jednocześnie znakiem interpretacyjnym to "Postscriptum". Cała reszta to ucieczka w sztuczność, wypełniacz, pianka styropianowa, którą ratujemy się w sytuacji, gdy żadne inne działanie intelektualne, zwłaszcza artystyczne, podejmowane wprost, nie jest możliwe.

Nie wiem jeszcze. Czytałem ją już raz, jakoś na początku studiów, ale kompletnie nie pamiętam, co myślałem o niej wtedy, kiedy jeszcze byłem trochę mądrzejszy w te klocki. A teraz już nie wiem co myśleć. Może wrócę do nie jeszcze kiedyś, może się uda, i wtedy porównam sobie, czy nadal myślę to samo.

Aha, nawet jeśli by się okazała wydmuszką, to nie zmienia faktu, że jest pięknie napisana. Bardzo estetycznie.

Brak komentarzy: