Szewski poniedziałek... Pan Hulata, kierownik i wyszynkarz, nie miał dziś na szczęście dyżuru, jego fartuch wisiał na gwoździu przy telefonie wyszynku, zawinąłem wobec tego głowę w ten przesiąknięty piwem fartuch, w mrok, i w ten sposób leczyłem się, jak mnie tego nauczył Jakub Deml, który, kiedy dopadł go stres, opatulał swoją głowę mamusinym fartuchem... To także szewski poniedziałek.
A ja, zakutany w fartuch pana Hulaty, mokry jeszcze od piwa, ujrzałem sceny z Austrii niczym mistyczną wizję.
- nie hałasujcie, chłopaki - powiadam. - Posłuchajcie, byliśmy na pierwszej wycieczce w Austrii... dwudziestu pisarzy... i pan Kolař, i pan Hrabal, i pan Topol, i pan Aszkenazy... jechaliśmy dookoła Austrii, a kiedy przyjechaliśmy do Heiligenblut, do autobusu podeszła płacząca dziewczynka z bukiecikiem szarotek w palcach i powiada: to kosztuje dwadzieścia szylingów... no i poeci pod wpływem tych gór i skał, gdzie - i tylko tam - rosną szarotki, strach pomyśleć, poeci kupili ten bukiecik, te kwiatki zrywane zapewne w miejscach niebezpiecznych dla życia...
Ale ja, wychowanek Kartezjusza. ...Dubito, ergo sum... poszedłem za ta dziewczynką za mur cmentarny... a tam tyrolscy chłopcy rozliczyli tę dziewczynkę i podali jej następny bukiecik tych alpejskich szarotek z niebotycznych stromych urwisk... zaś inni dwaj kosili te alpejskie szarotki posiane na martwych grobach, a trzecie zręcznie i sprawnie układał je w następny bukiecik, bo nadjeżdżał właśnie kolejny autobus...
I zwracam się do stołu Złotej Pragi:
- Ja, chłopaki, tak jak ci sprzedawcy bukiecików alpejskich szarotek, tak pracuję i ja... po co mam wspinać się na wyżyny, ja sobie historyjki kupuję tutaj... Toleczku! Daj no tu metr piw! Sursum corda!
[s. 129-130]
Aha. Gdyby to faktycznie było takie proste... Nie każdy jednak może być Hrabalem, w szczególności nie każdy Witold.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz