środa, 25 stycznia 2012

Dlaczego Szwedzi są skazani na wyginięcie?

No cóż, z kilku powodów. Może żaden z nich osobno nie jest jakiegoś specjalnego kalibru, ale połączone ze sobą niestety oznaczają, że Szwedzi nie mają szans. Niechybnie wyginą w ciągu kilku najbliższych lat - no, optymistycznie daję im góra dekadę.

Po pierwsze, żłopią nieprzyzwoite ilości kawy. Zaczynają dzień od kawy, idą do pracy, gdzie piją kawę, podczas wszystkich rozmów zawodowych zalewają się kawą, spotkania towarzyskie umawiają w kawiarniach. Kawa na wieczór? Jasne! Co na złapanie oddechu po wyjściu z łóżka? Proste - kawa! Kiedy nie możesz zasnąć w środku nocy? Mała kaweczka! A kiedy nie masz czasu zjeść obiadu? Hm... kolejna kawa powinna pomóc. Przy takich hektolitrach kawy, jakie wypija codziennie przeciętny Szwed, większości z nich wkrótce po prostu staną pikawy.

Po drugie, pieprzą się z kim popadnie na prawo i lewo, idą do wyra ze świeżo poznanymi osobami i raczej nie myślą o zabezpieczeniach. Biorąc pod uwagę, że część z nich regularnie korzysta z usług nielegalnie sprowadzonych do kraju prostytutek z państw byłego ZSRR można spokojnie założyć, że kogo za chwilę nie wykończy kofeina, tego wkrótce dobiją choroby weneryczne.

Po trzecie, są zasadniczo nienormalni. Mogłoby się wydawać, że Szwecja to zasadniczo kraj ludzi uśmiechniętych, optymistów, zadowolonych z siebie, uczciwych i prawdomównych, że typowy Szwed żyje w miarę dostatnio i nie ma powodów do popadania w szaleństwo, do szukania ukojenia w zbrodni lub do popełniania nadużyć finansowych czy innego typu. Ale okazuje się, że to kraj szaleńców. Większość autorytetów to zamaskowani zbrodniarze, większość szanowanych prezesów wielkich firm to kryminaliści, psychopatyczni mordercy, pedofile lub przynajmniej malwersanci czy przestępcy gospodarczy. Statystycznie - tak z połowa ma drugie, mroczne życie, które skrzętnie maskuje na codzień, a w ramach którego oddaje się zwykle mordowaniu współbraci. Tych, oczywiście, którzy jeszcze nie umarli od kawy czy syfilisu.

Po czwarte wreszcie, ta druga połowa Szwedów, która nie jest bandą psychopatów, jest z kolei zbiorem uroczo naiwnych durni. Durni, którzy ufają innym ludziom. Którzy w podejrzanych sytuacjach zadają proste pytania i wierzą w uzyskane odpowiedzi. Bo odpowiadającemu dobrze z oczu patrzy. I wiadomo, że jest uczciwym człowiekiem. "Zamordowałaś z zimną krwią swojego kolegę? Bo wiesz, znaleźliśmy Twoje odciski palców na pistolecie, więc wypada zapytać..." - "Ależ nie, w żadnym wypadku, to nie ja!" - "Aha, no tak, dziękuję, wierzę Ci.", case closed, uniewinnienie. Jeśli o kimś wiemy, że jest uczciwy i lojalny, to po prostu wiemy, kropka. Nienagannej postawy moralnej można dowieść wyłącznie wierząc w nienaganną postawę moralną innych. Inna metoda to absurd! Oczywiście da się znaleźć takich Szwedów, którzy prezentując nienaganną postawę moralną potrafią jednakowoż krytycznie podchodzić do tego, co im bliźni mówią czy pokazują, ale to pojedyncze przypadki. Zasadniczo od premiera rządu, przez policjantów po sprzątaczy w szpitalach, uczciwy Szwed jest uczciwy i po prostu wie, że inni ludzie dookoła niego są uczciwi. Jeśli na przykład proszą o podpisanie podejrzanego dokumentu, to w dobrej wierze i na pewno nie ma w tym nic złego. Co - w dużym skrócie - oznacza, że niewielu jest w Szwecji ludzi, którzy są w stanie obronić się przed poczynaniami psychopatów wzmiankowanych w punkcie poprzednim.

Po piąte i ostatnie, te niedobitki, które pozostaną przy życiu pomimo zawału, kiły i ataków psychopatów, wkrótce wymrą z głodu, z braku wody, ewentualnie zdziczeją bez prądu etc. etc. Szwedzki przemysł bowiem, jak się okazuje, jest głęboko niewydolny w zasadzie w każdej gałęzi gospodarki - pazerni kapitaliści już rozkradli prawie wszystko, trzymają się tylko te firmy, które żyją z wyzysku dzieci w krajach dalekiego wschodu, a i te wkrótce padną, zdemaskowane przez nielicznych uczciwych dziennikarzy. No chyba że wcześniej, z powodów wymienionych wyżej, wymrze całe społeczeństwo, które mogłoby je napiętnować. Ale to w zasadzie na jedno wychodzi, błędne koło.


***

Pierwszą część trylogii Stiega Larssona Millennium łyknąłem w nocy z soboty na niedzielę. Skończyłem o 4 rano, nie mogłem się oderwać. Drugą przeczytałem w poniedziałek - popołudniem i wieczorem. Trzecią złapałem od razu po skończeniu drugiej, ale opanowałem się po paru stronach i poszedłem spać. Wróciłem następnego dnia i do wieczora było po temacie.
Pomijając w miarę oczywistą (i chyba potwierdzoną przez rekordową światową sprzedaż) sprawę, czyli to, że są to po prostu cholernie dobre kryminały, to po prostu zakochałem się w rozmachu powieściowym tych książek. Dbałość o detale rzuca na kolana, a niespieszność rozwijania akcji - jeśli bohaterka ma wolne popołudnie i idzie na zakupy, to idziemy na zakupy z nią, i choćby lista zakupów miała zająć pół strony maszynopisu to dowiemy się: co kupiła, po co, co z tym chce zrobić i ile zapłaciła - pozwala po prostu zanurzyć się w lekturze i zapomnieć o wszystkim dookoła.

Fafnastyczne. Tylko o tych Szwedach to jeszcze będę musiał doczytać, bo moje rozumowanie jest niby bezbłędne, a jednak coś mi mówi, że w takim układzie Szwedzi powinni byli wyginąć już dawno temu. A jakoś żyją, książki nawet piszą*.


--
* No dobra, ten jeden akurat już nie żyje i pewnie pośrednio przyczyniła się do tego kawa. Banda cholernych paradoksów.

Brak komentarzy: