poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Kraków 2012

Byliśmy na weekend i było bardzo dobrze.

Mieszka mi się zdecydowanie lepiej w Warszawie, ale od mojej ostatniej wizyty w Krakowie znacznie się to miasto zrobiło fajniejsze.


No może nie aż tak fajne jak ten oto garbus z wielkimi kostkami przy lusterku, ale nieomal. Przede wszystkim robi wrażenie dworzec kolejowy - prawie gotowy - do spółki z dworcem autobusowym. To, że ten cały system jest połączony, sensownie oznakowany i do tego połączony z podziemnym tramwajem, to już jest panie jakaś hameryka. Wyświetlacze z czasem odjazdu kolejnych tramwajów na przystankach (nie zwróciłem uwagi, czy tylko tej zmodernizowanej linii czy wszystkich, w związku z tym nie wiem czy Warszawa ma mieć kompleksy czy tylko nie powinna się puszyć), do tego w miarę sensownie działający priorytet na skrzyżowaniach (choć nie na wszystkich), no i przede wszystkim coś, co mi się wydaje rozwiązaniem absolutnie genialnym, a jakoś w Warszawie ciągle nie wdrażanym na szeroką skalę - środkowe pasy ruchu łączone dla tramwajów i autobusów, ze wspólnymi przystankami.

Generalnie jewropa i to ładniejsza niż w wydaniu warszawskim.

Co do atrakcji turystycznych, to jestem pod ogromnym wrażeniem podziemi rynku. Idealny przykład tego, jak zrobić coś z niczego i trzepać na tym fenomenalną kasę. Otóż odkryto podziemia. Kamienie znaczy. I starą zaprawę murarską. No arcyciekawe. Normalnie by ten kamień można było wydłubać, postawić w gablocie w muzeum historycznym, gdzie by go nikt nigdy nie obejrzał prócz prowadzanych tam obowiązkowo wycieczek z podstawówki. A tymczasem z tego kamienia udało się wyciągnąć opowieść o historii miasta i państwa, gospodarce (także w kontekście całej Europy) od XIII wieku, o obronności, ale także bardziej przyziemnie - o codziennym życiu, rozrywkach, strojach itp. Do tego wszystkiego nakręcili z rewelacyjnymi efektami komputerowymi ciekawe filmiki, dali prezentacje a nawet gry dla dzieci na ekranach dotykowych, no i proszę, można nad głupim kamieniem i paroma ogryzkami noży spędzić w podziemnych korytarzach półtorej godziny i się nie nudzić.

Do kompletu - MOCAK, którego koncepcja powstała w 2004 roku (warszawskiego MSN, o ile mnie szybki risercz nie zmylił, w 2005) i już od 2010 ma nową, bardzo atrakcyjną siedzibę. Akurat na wystawy trafiliśmy takie średnie, ale nawet gdyby były absolutnie słabe, to dla samego obejrzenia budynku warto się tam wybrać.

Sukiennice po remoncie też dają radę, oczywiście nie mówię o pasażu oferującym możliwość zakupu pluszowego smoka tudzież niedźwiedziej skóry przed kominek, ale o galerii. Ładna, stylowo zrobiona, bardzo elegancka. Obrazy jak obrazy, ale ta galeria... ;>

Dobra, a ze spraw bardziej przyziemnych:
- noce.pl - spoko system rezerwacji noclegów, zwłaszcza jak się porówna ceny z cenami pokoi w krakowskich hostelach;
- ambasada śledzia -  twórczo rozwinięty koncept 4/8; owszem, są napoje za 4 PLN (BTW, w Krakowie wódka za 4 PLN to ciągle 40 a nie warszawska licha 20) i przekąski za 8, ale oprócz tego jest bardziej rozbudowane menu drinków i żarcia, także nawet posiedzieć chwilę da się;
- moaburger - odkąd obejrzałem pulp fiction, miałem ochotę na takiego porządnego burgera, ale nie z maczka czy burger kinga; szukałem i nie znajdowałem. W knajpach sportowych - suche gówno; w love krowe - jakaś fanaberia w ciabacie, której się do ust nie da włożyć. I wtem! Na takie miejsce w Warszawie czekam, od takich burgerów chcę tyć.

Generalnie spoko było.






Brak komentarzy: