Znakomity pomysł - wyprawa śladami własnego pradziadka, z jego dziennikiem w ręku - który pozwolił autorowi napisać coś z pogranicza literatury podróżniczej i historycznej. Niezwykle dygresyjna, ale dobrze poprowadzona opowieść, choć nieco działał mi na nerwy sam język: fraza zdaje się na siłę upiększona, z przesadną ilością kunsztownych epitetów i wydumanych metafor.
Spore wrażenie robi przeplatanie się wtedy i teraz. Wtedy były ryby. Teraz ich nie ma. Co zostaje wyspie, która nie miała nic prócz ryb, gdy zabrać jej ryby?
Niewiele.
Wystarczająco dużo na wciągająca książkę.
PS: To kolejny z naszych prezentów ślubnych - dzięki!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz