A mi się nie podobało.
Przeczytałem raz, zimą, nie podobało mi się. Ale nic nie zanotowałem, odłożyłem na bok, zapomniałem. Po ostatniej lekturze Lizbony wziąłem znowu do ręki, zacząłem czytać i jakoś się wciągnąłem. Więc przeczytałem znów. I znów mi się nie podobało.
Nie dlatego, że jest źle napisane. Klementowska pisze ładnie, ma talent do opowiadania, najwyraźniej nie boi się też poznawać ludzi i umie przekazywać ich historie. Chodzi bardziej o układ książki - trochę chaotyczny i frustrujący. Miałem cały czas wrażenie, że autorka - zestawiając ludzi i historie - próbuje przekazać jakieś rozpoznania na temat charakteru Portugalczyków, ale zatrzymuje się w pół kroku. I że to zatrzymanie nie wynika z chęci zachowania obiektywizmu, pozwolenia, aby czytelnik wyrobił sobie własną opinię, ale z wewnętrznego niezdecydowania lub niepewności: czy mogę tak o nich powiedzieć?
A, no i dokumentacja. W kilku miejscach (np. historia konsula de Sousy Mendesa) Samotność... przeczy Lizbonie, a uwiedziony ilością przypisów wierzę raczej tej drugiej pozycji. W związku z czym cała lektura Samotności... staje się podszyta nieufnością.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz