- Aha - wreszcie wtrąca słowo prowadzący - więc waszemu przyjacielowi umarł tata.
- Ojczym - poprawiam.
- Jeden chuj - niecierpliwie mówi prowadzący. - I przez to pijecie wódkę i używacie lekkich narkotyków?
- Nie - mówię - nie całkiem. Wódkę pijemy tak po prostu, rozumie pan?
- Rozumiem - nie całkiem pewnie mówi prowadzący.
- Przy czym od dawna - dodaję. - I wie pan, ja tak widzę, że to niczym dobrym się nie skończy, dlatego, że my po prostu trafiamy do jakichś jam, rozumie pan, o czym ja mówię? Coraz częściej i częściej, tych jam robi się więcej i więcej, ja już po prostu nie jestem w stanie wydostawać się z nich, one wsysają, i z czasem coraz boleśniej i boleśniej w nie wpadam, rozumie pan, o czym ja tu panu mówię? Tak, że niby wszystko jest dobrze, siedzimy tutaj i słuchamy waszego durnego programu, i nawet waszych milicjantów posłuchaliśmy...
- Jakich milicjantów? - nie rozumie prowadzący.
- Nieważne - mówię - rzecz nie w tym, wie pan? rzecz w tym, że wszystko to niczym dobrym się nie skończy, po prostu dlatego, że ja sobie nie mogę wyobrazić niczego dobrego tam - przed nami, tam po prostu nie może być niczego dobrego, dlatego że tego - tego dobrego - nie było wcześniej, to dlaczego miałoby się pojawić w przyszłości, niech pan mi powie, dlaczego? Tego tam po prostu nie może być, my po prostu przemieszczamy się po omacku, jak elektryczne płaszczki pod wodą, nawet nie wierząc, że powinniśmy naprawdę dokądś się przemieszczać.
- Taa? - mówi zgnębiony prowadzący. - Wie pan, to bardzo ciekawe.
- Co w tym ciekawego? - nie rozumiem.
- No, to wszystko, co pan nam tu opowiedział. Widzicie, szanowni radiosłuchacze - zwraca się do kosmicznej pustki - w przybliżeniu to samo mówiłem wam przez cały czas. Więc tym optymistycznym akcentem kończy pracę nasza młodzieżowa stacja i ja - je prowadzący chrrrrr chrrrrrrrr. A pan - zwraca się chyba osobiście do mnie - proszę, niech pan zaczeka chwilkę, panu - jako autorowi najciekawszego pytania, z przyjemnością wręczymy nagrodę, uprzejmie przekazany nam przez naszych kolegów z londyńskiej redakcji - wydany w Wielkiej Brytanii ostatni album stepana halabardy "Maminy sad".
- Jak, jak? - pytam.
- Sad. Maminy sad - mówi prowadzący - nie przez "zet" - czemuś dodaje.
Rozbrzmiewają pożegnalne akordy, w eterze stopniowo robi się cicho, w słuchawce słychać jakieś szmery, potem ktoś, pochrząkując, przykłada ją do swojego kosmicznego ucha.
- Halo - słyszę znajomy głos, ale już bliżej.
- Halo - zgadzam się.
- Jesteście tam jeszcze?
Patrzę na Wasię, ten przytulił się do fajnej radioli i wodzi palcami po podświetlonych przez lampy nazwach radzieckich stolic, szczególnie czyści paznokciem słowo "Praga", z jakiegoś powodu właśnie "Praga".
- Tak - mówię - jesteśmy tu jeszcze.
- Wiecie - mówi prowadzący - przepraszam, że was zatrzymuję - tak naprawdę, to nie mam żadnego albumu.
- Chwała Bogu - mówię.
- Właściwie, to miałem, ale go w zeszłym tygodniu oddałem sponsorom. Oni obiecali sfinansować remont biura i chciałem zrobić im przyjemność. Podarowałem album.
- O Boże - mówię.
- Po prostu chciałem pana o coś zapytać, jeżeli nie ma pan nic przeciwko, oczywiście. Można?
- Można - mówię.
- Niech pan powie, naprawdę pijecie wódkę i używacie lekkich narkotyków?
- No, naprawdę - mówię niepewnie.
- Serio?
- No.
- A mnie - mówi ze smutkiem - nigdy razem nie wychodziło, Albo wóda, albo jointy, rozumie pan?
- Najważniejsze to przywyknąć - mówię.
- No, ale jak się po tym czujecie?
- Jak się czujemy?
- Tak - jak się czujecie?
- Wie pan - mówię - ja się czuję jak rzeka.
- Jak rzeka?
- Tak, jak rzeka, która płynie pod własny prąd.
Po tym prowadzący od razu odkłada słuchawkę - tragicznie i w milczeniu.
[s. 195-197]
1. Rytm jaki narzuca ta książka, zresztą nie tylko ta, bo proza Żadana jest dosyć spójna, zarówno formalnie jak i myślowo - jest doskonale określany przez te słowa: czemuś czy z jakiegoś powodu. Wszystko się tu dzieje czemuś, z jakiegoś powodu, ale nie wiadomo czemu, z jakiego. Każde drobne zdarzenie, to jest ruch tych płaszczek: jest obserwowalny, ma skutek, zwykle można tez wskazać bezpośrednią przyczynę, ale ogólnego planu nie widać.
2. Bo może go nie ma? No właśnie, chyba raczej nie ma. Kto powiedział, że w życiu musi być jakiś ogólny plan, jakiś punkt dojścia, jakieś lepsze jutro?
3. Może są tylko te jamy, w które się co jakiś czas wpada? Och, nie ma co dramatyzować, nie miałem ich aż tyle aż tak bolesnych, ale czasami faktycznie już mi się nie chce wyłazić.
4. Lektura jest niesamowicie zabawna i ciekawa. I może właśnie o to chodzi? Żeby przy kolejnym spotkaniu z kumplami, przy wódce i miękkich narkotykach, umieć sprzedać te swoje jamy jako jak najlepszą, jak najciekawszą, najzabawniejszą i najbardziej wciągającą narrację?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz