[...] właśnie rzucałam Instytut i rejestrowałam fundację, żeby stworzyć dla sztuki - i dla siebie - naprawdę niezależny obszar działania. Oczywiście okazałam się naiwna. Oczywiście nie było mowy o niezależności już w chwili, gdy zawarłam pierwszą w życiu dżentelmeńską umowę. Umówiłam się ze znajomym, że jako osoba źle widziana przez rząd generała J., schowam się za jego plecami, on tak na niby będzie prezesem, a ja - też tak na niby - dyrektorem artystycznym. Ale zaraz po rejestracji on jakoś o tej umowie zapomniał i naprawdę zaczął mna rządzić; przywiązał się nie tylko do tytułu, ale i do funkcji. To doświadczenie jednak niczego mnie nie nauczyło. Nadal godziłam się na podobne umowy, tyle że już z mniejszą wiarą, za to z naiwną nadzieją, że tym razem wpojona mi przez ojca kategoria honoru wygra z małością moich zawodowych partnerów obojga płci. A jeśli nie będa wystarczająco honorowi, to może przynajmniej eleganccy. Albo chociaż przyzwoici. Nie ze względu na mnie, skądże, ale z szacunku do siebie. Z powodu tego przysłowiowego lustra, w które się rano patrzy przy goleniu lub malowaniu rzęs.
[s. 392]
Fragment został dobrany trochę pod moje ostatnie doświadczenia osobiste, ale też trochę dlatego, że jest dla książki całkiem reprezentatywny. Poza jakimiś szczatkowymi, ledwie zapamiętanymi doniesieniami prasowymi, nie znałem wcześniej historii i osoby Andy Rottenberg. Nie wiem, ile w tej opowiesci jest szczerej autobiografii a ile kreacji. Ale jeśli założyć na moment, że ta opowieść odzwierciedla fakty, to jest przerażająca. Przerażająco smutna. Mówi w zasadzie tyle, że życie to jedna wielka, nieustająca walka ze skurwieniem, miałkością umysłową i małością charakterów ludzi dookoła.
Napisane to jest znakomicie - płynnie, spójnie i z pomysłem. Wczoraj powiedziałem Maleństwu i Bako o tym, że skończylem czytać - i okazało się, że oni nie przebrnęli. Faktycznie, z trzech przeplatajacych się tu wątków:
- bieżącej (ostatnie 20 lat) historii osobistej autorki,
- historii jej domu rodzinnego, od urodzenia jej rodziców do teraz,
- poszukiwania historii całej rozgałęzionej i poplatanej rodziny,
tylko co do tego pierwszego zgodziliśmy się, że śledzi się go bezproblemowo. Pozostałe wątki są trochę męczące z uwagi na ilość imion, dat, stopni pokrewieństwa, miejsc etc., które często są wyliczane w obszernych ciągach tylko po to, żeby nigdy więcej w książce się nie pojawić - budują historię rodziny, ale nie budują historii opowiadanej.
Ale jeżeli komuś wystarczy zapału, żeby się tą mnogością faktografii nie zrażać, to dostanie naprawdę dobrze opowiedzianą historię w zasadzie całego ostatniego stulecia z perspektywy mocno pogmatwanej, ale tym ciekawszej rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz