Wtedy też zaczęła lecieć trójkowa lista przebojów. Niezłe śmądactwo, ale niektórzy obstawiali to jak ligę. Za cholerę nie pamiętam, co wtedy było na topie. Może to biedne TSA. A może Stranglersi. Na pewno Steve Miller Band i "Abra-Cadabra". Tygodniami. A Stranglersi tylko chyba mignęli. No tak. Z muzyką nie było najlepiej. Przestałem kumać, co jest co. Niezła przerwa. Najpierw przez Kaczkowskiego, potem przez Niedźwiedzkiego, chociaż wtedy nie puszczał jeszcze takiej kaszanki jak teraz. Jeszcze się czaił ze swoimi gustami i zespołem Toto. Dopiero potem się odkrył. Jak już był ustawiony. Zawsze zdrada, zawsze podstęp. Jak nie historia filozofii radzieckiej, to Marek Niedźwiedzki. Na pewno puszczał Maanam. Tak. Ale to był ten legendarny czas, gdy Kora Jackowska tylko śpiewała, nie zabierała głosu w kwestiach pozamuzycznych.
[s. 63]
Wtedy byłem już człowiekiem uczuciowo, że tak powiem, wolnym, aczkolwiek dość z tego powodu cierpiącym. Trudne uczucie okazało się za trudnym. Ja wprawdzie jeszcze trochę bym się pomęczył, ale, jak mówi ostatni szlagier, do tanga trzeba dwojga. Poza tym zdaje się, że byłem nieco mniej umęczony. Wkrótce nawiązałem szereg przelotnych romansów, o ktorych nie będę wspominał, ponieważ jest to wysoce nieeleganckie. Niektóre z nich przeradzały się w przyjaźnie i bardzo mi to odpowiadało, ponieważ ludzie, którzy spędzali ze sobą czas, nie powinni potem udawać, że się nie znają. W każdym razie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: z etyczną swobodą mogłem oddać się dalszemu życiu.
[s. 96-97]
Potem jak poszedlem piętro wyżej, to z okna widziałem zielone łąki i łaciate krowy. Mogłem tak stać i stać i nigdy mi się nie nudziło. W ogóle w kryminale nigdy nie zaznalem nudy. Nawet jak siedziałem sam w celi. Zdarzyło się, ze dwa razy po tygodniu. Normalnie to była kara, ale widać zwyczajnie zapomnieli mi kogoś wrzucić. Przyjeżdżał wózek z książkami. Czytałem "Dzwony Bazylei" Aragona. Nic nie pamiętam. Czytałem "Abaddona Anioła Zagłady" Sabato i pamiętam: "Czy dusza jest kimś samotnym na świecie" albo jakoś podobnie. Zapisywałem wszystkie tytuły, ale zapiski gdzieś przepadły. Czytałem "Bakunowego faktora" Bartha i pamiętam ten myk z bakłażanem czyli oberżyną. Czytałem "Plugawego ptaka nocy" Jose Donoso i byłem zachwycony. Gdybym odnalazł zeszyt z tymi notatkami, wszystko by wygladało zupełnie inaczej.
[s. 49]
Czytałem tę książkę tak, jakbym siedział ze Stasiukiem na wódce. Koło mnie siedzi rewelacyjny gawędziarz, opowiada o sobie, a ja albo ryczę ze smiechu, albo, gdzieś w tych banalnych stwierdzeniach, odkrywam coś, co dotyczy także mnie. Nie ma co komentować - fragmenty są napisane genialnie, same się reklamują, i jeśli chodzi o język, i jeśli chodzi o treść. Pozycja obowiązkowa.
2 komentarze:
Czytałem tę książkę tak, jakbym siedział ze Stasiukiem na wódce. Koło mnie siedzi rewelacyjny gawędziarz, opowiada o sobie, a ja albo ryczę ze smiechu, albo, gdzieś w tych banalnych stwierdzeniach, odkrywam coś, co dotyczy także mnie.
Dokładnie moje wrażenia z lektury "Dojczlandu" w zeszłą niedzielę, przy Jamesonie, w pociągu EC Wawel relacji Kraków - Hamburg Altona…
Słabo? Własnie odkryłem, że w BUW nie ma "Dojczlandu". Ale lipa.
Prześlij komentarz