poniedziałek, 6 grudnia 2010

Tyrmand, Leopold: Gorzki smak czekolady Lucullus

Ciekawie układają się drogi młodego neofity morskiego w nieznanym porcie. Jakby nie maszerował krętymi portowymi zaułkami o drewnianych, zmurszałych chodnikach, zawsze trafi do knajpy. [...]
Szwendając się z rękami w kieszeniach, pozornie bez celu, miałem jednak cel, który uświadomiłem sobie znakomicie. Musiałem znaleźć jakiegoś Polaka. [...]
Poznanie odbyło się w sposób niewymuszony.
Po wejściu do brudnej, ciemnej knajpy oparłem się o kontuar i zażądałem piwa. Ogromny, zwalisty jak bryła skalna, Norweg, który wypełniał przestrzeń między kontuarem a półkami, nalał mi piwa i spytał wskazując paluchem, jak żerdź od płotu, na mnie:
- Tysker (Niemiec)?
- No, ikke (nie)! - odparłem trzęsąc głową w straszliwym oburzeniu.
- Who are you? - indagował dalej, tym razem po angielsku.
- Gówno cię to obchodzi - zakończyłem konwersację po polsku, raz, aby się przekonał do reszty, że rzeczywiście nie jestem Niemcem, po drugie, że zaczynał mnie już denerwować.
Na dźwięk tych słów z głębi podniosła się jakaś postać średniego wzrostu, ubrana nie tyle z waszecia, ile z rybacka, o smętnych, niebieskich oczkach, perkatym nosie i najeżonym blond wąsiku pod nim. Pan ten podszedł żeglarskim, kołyszącym się krokiem do mnie, popatrzył mi długo i tkliwie w oczy i zapytał, zaciągając z lekka:
- Co ty tu robisz?
Muszę przyznać, że podobny sposób witania rodaka w okolicach Koła Polarnego na Półwyspie Skandynawskim wyprowadził mnie trochę z równowagi. Powitania ziomków na dalekiej obczyźnie mają być nacechowane entuzjazmem, a nie objawiać się w formie idiotycznych pytań. Toteż odparłem niedbale:
- Czekam na siedemnastkę...
- To ty z Warszawy - zaopiniował pewnie mój rozmówca.
Na to zgodziłem się bez wahania.
[s. 75-76]

I takich to wesołych fragmentów w książce można znaleźć ze dwa, może trzy. Opowiadań łącznie jest 10, na stron łącznie 325, nadają się zaś do czytania 3 "morskie": Kajaluk, Niedziela w Stavanger i Tübingen ma białe kominy.

Te są chropowate, kanciaste, jakby grubo ciosane językowo, ale da się je czytać z niejaką przyjemnością. Pozostałe sprawiają wrażenie pogadanek ze Sztandaru młodych - drętwe, moralizatorskie, napuszone, przegadane i nadal niezgrabne językowo. Wcześniej czytałem Tyrmanda Złego i Dziennik 1954 i jestem rozczarowany jak cholera.
 

Brak komentarzy: