środa, 15 grudnia 2010

Eustachy Rylski, czyli o mojej ostatniej niemocy intelektualnej

Przeczytałem Warunek oraz Wyspę. Obie te książki już czytałem kiedyś, na studiach, ale o Warunku pamiętałem tyle, że mi się podobał, a o Wyspie nic.

Przeczytałem, leżą jak wyrzut sumienia od dwóch tygodni na biurku, a ja nie umiem zebrać myśli. Wyspa mi się podoba umiarkowanie, jakieś przegadane, przekombinowane te opowiadania; piękne, erudycyjne, ale nie umiem złapać o co chodzi. Za mądre dla mnie chyba.

Warunek natomiast podoba mi się bardzo, ale poza rzuceniem kilku haseł:
  • antyczna tragedia (w zakresie nieuchronności wyborów, niewidzialnej ręki losu kierującej poczynaniami bohaterów);
  • forma w znaczeniu gombrowiczowskim, tyle że w wersji poważnej i tragicznej właśnie;
  • wreszcie skojarzenie bardzo współczesne: Lech Kaczyński - dorabianie człowiekowi wymiaru historycznego, wkładanie go w kostium bohatera, który mu ewidentnie ciąży na ramionach, do którego on nijak nie pasuje; a potem konsekwentne propagowanie tej legendy po śmierci głównego zainteresowanego;
nie jestem w stanie sprecyzować swoich refleksji.

Tak to sobie więc zapamiętam hasłowo, a może kiedyś nadarzy się okazja do ponownej lektury w mniej zapracowanym czasie.

Aha, ale językowo bardzo mi Rylski smakuje. Chirurgiczna precyzja.

Brak komentarzy: