Raz, że Ukrainy wschodniej jest tam jak na lekarstwo.
Dwa, że "reportaże" to srogie nieporozumienie. Może to gonzo, może to po prostu inspirowane faktami opowiadania lub fabularyzowane eseje, cholera wie. Ale nie reportaże.
Generalnie bohater tych opowiadań miał podobny pomysł na wycieczkę, jak Stefan i ja w 2010 i 2011 roku. Nasze szlaki może nie pokrywały się idealnie, ale w sporym stopniu. Po co myśmy tam pojechali? Czy mi również powinno być tak bardzo, kurwa, wstyd? Może. Pomijam smakowite fragmenty narkotyczno-przygodowe, którymi zwłaszcza nasycony jest początek; cytuję kawałek z dalszych części książki.
Do Sudaku pojechałem już bez przekonania. Szedłem przez rozkurwione miasteczko, w głowę waliło mnie ruskie techno i chciałem stąd uciekać. Doszedłem do morza i wtedy, odwracając głowę w prawo, zobaczyłem starą genueńską twierdzę. Na skale, która przypominała kobiecą pierś. I wtedy, patrząc na tę twierdzę, pojąłem, że po raz pierwszy, odkąd tu przyjechałem, patrzę na coś pięknego. Na coś pięknego zwyczajnym, obiektywnym pięknem, choć podobno obiektywnego piękna nie ma. A jednak było. To nie było perwersyjne piękno, to nie było piękno, którego trzeba było się doszukiwać - to było zwyczajne piękno, którego już od tak dawna nie widziałem, którego tak łaknąłem, że z miejsca pomaszerowałem w tamtą stronę. Tak wzruszony, że w oczach stanęły mi łzy.W sumie ten ładny fragment jest wskazówką co do całości. Zaczyna się rozrywkowo i lektura dalej płynie przyjemnie - bo tekst jest napisany naprawdę zręcznie - ale, pisana na przynajmniej kilka miesięcy przed ostatnim Majdanem i jego konsekwencjami, książka czytana w ich kontekście rozwija się po prostu mrocznie. W kolejnych rozdziałach ten mrok wypełza coraz wyraźniej.
[s. 159]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz