wtorek, 4 listopada 2014

Wszyscy jesteśmy słoikami

Przeczytałem jakiś czas temu Sońkę Karpowicza i niezbyt wiedziałem, co mam napisać. Nie podobała mi się. Historia poruszająca, ale wszak znana. Napisana dobrze, ale bez przesady. I ta dziwna narośl formalna, dramatyczna stylizacja. Nie, ogólnie nie. Potem była znana afera łóżkowa i już w ogóle mi się nie chciało nic pisać, zastanawiałem się tylko po cichu, jak ta książka musiała wyglądać zanim "uratowała" ją znana pisarka.

Ale odczekałem chwilę i nagle ciekawe światło rzucił na ten tekst Stasiuk swoim Wschodem.
Widzę, jak siedzą w kuchni nad kupką banknotów, którą ojciec właśnie przyniósł, i rozmawiają półgłosem. Słyszę za drzwiami ich smutną naradę. Oboje wymknęli się wiejskiej nędzy, by zakosztować miejskiego dostatku, który okazał się tylko łagodniejszą formą ubóstwa. Układają nominały w kupki. To jest chyba epoka sprzed tysiączłotówek, więc wypłata ojca wygląda nawet obficie. Przekładają z kupki na kupkę i mówią cicho smutnymi głosami, jakby się wstydzili. Jakiś czas potem przypadkowo natknąłem się na miejsce, gdzie chowali pieniądze. Leżały w szafie wśród chłodnych, wykrochmalonych prześcieradeł, które płukało się w wodzie z niebieską farbką, by nabrały zimnego czystego odcienia. Jak śnieg, gdy zapada zmierzch I pomiędzy nimi leżały wizerunki czarnych kopalń i rozpalonych hut. Wcale nie przeszły pościelowym chłodem. Gdy ich dotykałem, były ciepłe i miękkie. Wyobrażałem sobie, że brudzą bieliznę, ale nie miałem odwagi sprawdzić i naruszyć porządku w szafie, więc zabrałem dłoń.
Ale nawet z tym cienkim plikiem między prześcieradłami musieli odczuwać coś w rodzaju zadowolenia. Żyli w mieście. Na jego skraju, ale jednak. Nie czuli zaduchu stajni. Nie brnęli zgięci wśród ziemniaczanych bruzd. Matka używała perfum. Mieli adapter i płyty z Połomskim i Kunicką. Ale kartofle rosły w ogródku obok astrów i pamiętam też świnię czy wieprza w komórce na tyłach domu. Był z nim kłopot, bo raz po raz gruchotał zagrodę i wydostawał się na wolność, zapewne w przeczuciu własnego losu. Wieś szła za nimi. Zabrali ją ze sobą. Byliśmy wieśniakami z wieprzem, mieszczanami z gramofonem i proletariatem o szóstej rano stającym przy maszynie. I zarazem nie byliśmy właściwie nikim. Jak wszyscy wygnani ze swojego losu, ze swoich miejsc, ze swojego życia.
[Andrzej Stasiuk, Wschód, s. 263-264]

Nie wiem, jak w innych miastach - w Warszawie toczy się napędzana przez lokalne media regularna wojna. Pomiędzy tymi, których rodzice a najdalej dziadkowie przyjechali tu po wojnie ze wsi i małych miasteczek, a tymi, którzy ze wsi i małych miasteczek przyjechali sami stosunkowo niedawno. Podobno jest też frakcja "prawdziwych, przedwojennych warszawiaków", ale tych można policzyć na palcach obu rąk. Wspominałem o tym zresztą już 3 lata temu, też przy okazji lektury Stasiuka. Od tamtej pory nie zrobiło się lepiej. Pojawiło się tylko więcej głosów wskazujących na to, że linia podziału nie przebiega wcale między tutejszymi a przyjezdnymi, tylko między tymi, którzy już zdążyli zapomnieć, że są przyjezdni, a tymi, którzy wciąż pamiętają.

Ach, pierwszy język, mleko z socjalizacji, duma bez zasługi, wstyd bez winy. Najpierw języka zapomnieli rodzice, przenieśli się bowiem do Średniego Miasta Białystok. Musieli pracować, a pracować mogli tylko po polsku, w końcu mieszkali bieżąco w Polsce, dlatego pamiętali, żeby pa prostu zapomnieć. Gdyby zapomnieli o niepamiętaniu, natychmiast staliby się kacapami: koniec z przyjaciółmi, z pracą, z nowym, lepszym życiem w nowej, lepszej ojczyźnie. No i awans społeczny, któż mu się oprze po tej strasznej biedzie i krzywdzie? Wystarczająco obciążał dowód osobisty z rubryką "miejsce urodzenia"; takie jak Słuczanka budzie jednoznaczne podejrzenia.
[Ignacy Karpowicz, Sońka, s. 72]


Pamięć współtworzy tożsamość. Nie da się zdefiniować swojego miejsca w mieście, nie pamiętając, kiedy i skąd się do tego miasta przyszło. Niepokojące są rozumowania zerojedynkowe, w których przywiązanie do miejsca urodzenia wyklucza szacunek dla miejsca zamieszkania a bycie z miasta wyklucza zrozumienie dla ludzi spoza tegoż miasta. Mam wrażenie, że problemy z rozwojem Warszawy biorą się w sporej części z tego, że mało kto w niej umie powiedzieć kim jest i czego od miasta oczekuje. Co uważa za rolę miasta - i dlaczego - a co za swój własny obowiązek. Łatwo można zebrać opinie, jaka Warszawa ma nie być, jakie pomysły na jej rozwój są złe, kto się myli i kto się nie zna, ale do konstruktywnej krytyki a tym bardziej konstruktywnych działań ochotników jest niewielu. Jakby wszyscy czuli się nie u siebie – nie do końca zobowiązani, nie do końca zaangażowani, nie do końca chętni. Wszyscy, z urzędnikami i politykami szczebla lokalnego włącznie. Ciekawą pracę wykonał przed wyborami sztab Joanny Erbel – porozmawiali z ludźmi i stworzyli program, który próbuje odpowiedzieć na potrzeby mieszkańców; przynajmniej tych, którzy zechcieli rozmawiać i opowiedzieć o swoich potrzebach. Cóż z tego, skoro niewielu chce? Skoro więcej tu jest wykorzenionych niczym bohater Sońki. Te jego poszukiwania i nerwowe reakcje na samego siebie są bodaj najciekawszym elementem całej książki.



PS: A Stasiuk też rozczarowujący. Pierwszy od dawna, który nie inspiruje. Kiedy zostało postanowione, że tu przyjadę? Nigdy przecież nie podjąłem takiej decyzji, a jednak leżałem teraz w ciemności i chłodzie Wschodu. Rok po roku, kraj po kraju. Coraz starszy. W oczekiwaniu, że objawi się coś w rodzaju sensu. [Wschód, s. 201]. To może bardziej zapis podróży wewnętrznej, na którą ja chyba jestem już i jeszcze za młody.

PS 2: W temacie pamięci, dobry wywiad Stefana z Chrisem Niedenthalem: http://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,chrisa-niedenthala-podroz-w-czasiebo-dla-polakow-wazne-jest-by-pamietac,147913.html




Brak komentarzy: