sobota, 26 grudnia 2015

Szczepan Twardoch: Morfina

Ojezu, ale się zmęczyłem.

Pojechaliśmy z kolegami w 2010 i 2012 roku do Amsterdamu na kilka dni. No wiadomo, hulaj dusza, piekła nie ma. Było ekstra, łażenie, zwiedzanie, przygody; ale za każdym razem po 3 dniach czułem się fizycznie zmęczony. Że ja już nie mogę, że nawet jak po prostu spacerujemy, to ja i tak jestem taki jakiś lekko przytłoczony oparami zabawy. Że to zmęczenie nie chce przejść.

Podobnie było przy tej książce - nie chodzi o opisy narkotycznych sesji, tylko o to, że nawet pomiędzy nimi Konstanty nie odzyskuje przytomności umysłu. Że jego motywacje, ścieżki rozumowania, a w efekcie - decyzje, że wszystko to jest nieustannie, czy jest trzeźwy czy nie, spowite w narkotyczno-alkoholowej mgle.

Historia dziejąca się w tle jest fascynująca i wciagająca i nie pozwala odpuścić w trakcie - chociaż naprawdę chciałem, chciałem już odłożyć książkę i przetrzeźwieć nieco, i wreszcie odpocząć.

Znaczy to chyba, że należałoby pogratulować autorowi znakomitej powieści.


PS: To kolejny z prezentów ślubnych, dzięki!

Brak komentarzy: