O 16:30 rozmawiałem z Fi przez gg. Ona, że kupiła jakieś książki Hrabala, ja, że lubię Hrabala, i mi się przypomniało, że czytałem kiedyś taką znakomitą książkę Huellego, która była z Hrabala, o Hrabalu i do Hrabala. Fi nie czytała, więc napisałem, że ja ją kupię, sam przeczytam chętnie jeszcze raz a i jej polecam.
Około 19.30 wróciłem do domu z książką.
O 21.30 skończyłem czytać.
Krótkie to, na jeden przysiad, ale mistrzowskie. To, jak opowiada Hrabal, jest mistrzostwem galaktyki. Ale to, jak w tym hołdzie dla Hrabala, opowiada Huelle, wcale temu mistrzostwu nie ustępuje. Gdybym tylko ja umiał konstruować takie zdania, składać takie frazy, które budują całe nowe światy w wyobraźni. Gdybym tylko.
Tak właśnie było, kochany panie Bohumilu, skoro tylko po godzinnej jeździe uwalniałem się z rąk instruktora Szkaradka, natychmiast musiałem się napić, dlatego prosiłem go, żeby wyrzucał mnie najlepiej gdzieś na Głównym Mieście, bo przy Kartuskiej otwarto wprawdzie kilka nocnych sklepów, za to ani jednego baru, więc jeśli spełniał moją prośbę, szedłem od razu do "Istry", potem do baru "Starówka" koło rowerowego sklepu, a potem do "Cottonu", który otwierano dopiero o szesnastej i za każdym razem żądałem innego gatunku piwa i sprawdzałem, niemal jak pański ojczym Francin, czy szklanka jest absolutnie czysta, czy piwo ma należytą temperaturę, czy piana nie jest zbyt rzadka, i po kilku takich próbach byłem absolutnie zniesmaczony i popadałem w radykalną melancholię, bo wszystko było w najlepszym porządku, w idealnej harmonii, aseptyczne i przepisowe, i chociaż powinienem się z tego cieszyć, no bo w końcu czy może być większa przyjemność niż, dajmy na to, próbowanie koniuszkiem języka pierwszego łyku heweliusza, a potem żywca, a potem guinnessa, czy może być większa przyjemność niż porównywanie, ile i jakiego słodu użyto w każdym z tych gatunków, na jakiej glebie wzrastał jęczmień, ile dni słońca miał zeszłoroczny chmiel; ponieważ zatem większej przyjemności być nie może, a jeśli mimo niej popadałem w radykalną melancholię, przyczyna była oczywista: po raz kolejny odczułem, kochany panie Bohumilu, że wszystko w moim życiu przyszło za późno, poniewczasie, a więc niejako niepotrzebnie i bez sensu, ale zaraz przypominałem sobie tę pańską pracę w hucie albo pisarza w likwidacji, albo wesela na Libni i jakoś mi przechodziło, jakoś spłukiwałem w końcu z siebie tę melancholię oraz zapach zepsutych dziąseł i przepoconych koszulek polo instruktora Szkaradka i, siedząc tak na przedprożu baru "Istra", skąd podziwiałem bramy Arsenału i tłumy niemieckich emerytów, albo patrząc na bilardowy stół w "Cottonie", przypominałem sobie, jak u "Jurka" przy Danusi poeta Atanazy pożyczał od miejscowego karła akordeon i grał ukraińskie dumki i białoruskie czastuszki, i zaraz, niemal natychmiast, szare od machorki powietrze robiło się błękitne, a na ulicy przystawali ludzie i w zachwyceniu spoglądali przez łukowate, mauretańskie okienka do smolistego wnętrza baru (...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz