poniedziałek, 29 czerwca 2009

Kapuściński, Ryszard: Imperium

A jednak moja Rosjanka z Baku, przy pierwszym poruszeniu ulicy, przy pierwszych odgłosach nadciągających bojówek, które - wszyscy to wiedzą - idą rozbijać głowy Ormianom, tylko Ormianom, pakuje w pośpiechu walizki i pędzi na lotnisko, szczęśliwa, że udało się jej wydostać z piekła. Gdzie jednak jest to piekło? Gdzie ono się znajduje?
Ono znajduje się w niej, w jej świadomości.
[...]
To w świadomości kolonizatora obudziło się jego piekło wewnętrzne. To obudziło się i wydostało na powierzchnię jego nieczyste sumienie, skrywane i usypiane dotąd na tysiąc sposobów, a często po prostu niezbyt jasno i dokładnie uświadamiane.
[s. 140-141]


A to widzisz?, pyta Tania.
Spojrzałem tam, gdzie pokazywała mi ręką i zobaczyłem rzecz następującą: rozmarznięte, rozpaciane błocko zaczyna z ulicy wężykami, strumykami, rowkami, szczelinami spływać wprost do stojących tu domków. Przyroda jest na Syberii ekstremalna, wszystko tu jest gwałtowne i skrajne, więc jeżeli błoto w Jakucku zalewa domy, to nie jest to żadne kapanie, ciurkanie rozwodnionej, szarociemnej mazi, tylko atak rozpacianej lawiny, która nagle i niepowstrzymanie rusza w kierunku ganków i drzwi, zapełnia przejścia i podwórza. Ulice jakby występują z brzegów i wlewają się do domków Założnej. [...]
Już dochodząc do ulicy Krupskiej, spotkaliśmy przy jakimś domku babcię, która dziarskimi ruchami próbowała miotłą zatrzymać potok wpełzającego na ganek błota.
Ciężka praca, powiedziałem, żeby zacząć rozmowę.
A, odparła wzruszając ramionami, zawsze wiosna taka straszna. Wszystko płynie.
Zapanowało milczenie.
Jak się żyje?, zadałem najbardziej banalne i idiotyczne pytanie, ot, żeby jakoś podtrzymać rozmowę.
Babcia wyprostowała się, wsparła ręce na trzonku miotły, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się nawet i powiedziała rzecz, która jest samym sednem rosyjskiej filozofii życia: Kak żywiom?, powtórzyła z namysłem i dodała głosem, w którym była i duma, i determinacja, i cierpienie, i radość - Dyszym!
[s. 188-189]


W Kijowie mieszkam przy Bulwarze Drużby Narodów, u starszej pani - M. Ż. Mam swój mały i ciepły pokoik, pełen książek, w tym również po hiszpańsku, gdyż gospodyni jest tłumaczką z tego języka. [...]
Wspominam M. Ż., ponieważ niedawno musiałem powiedzieć grupie ludzi, co to jest dramat, dramat losu, dramat życia, a także dac jakiś przykład. Dla mnie przykładem jest M. Ż. Dziesięć lat temu mąż M. Ż. wyemigrował do Nowego Jorku. Najpierw biedował, ale potem pomogła mu gmina żydowska i mąż M. Ż., o którym może ona teraz powiedzieć - były mąż, stanął na nogach. Jedyną bliską osobą, która została mojej gospodyni, jest jej wnuczka. Wnuczka ma piętnaście lat. M. Ż. jest już bardzo chora, za dużo waży i ma trudności z chodzeniem. Jednego dnia wracam, a M. Ż. trzyma w ręku list i jest wyraźnie zdenerwowana. To list od jej męża, byłego męża, który pisze - przyślij mi naszą wnuczkę, ja ją tu wykształcę, ja ją rozwinę, dam jej wszystko. M. Ż. dobrze rozumie, że jej mąż, były mąż, ma rację: jaka przyszłość może czekać jej wnuczkę w Kijowie? A to dziecko jest takie zdolne! Ale jeśli wnuczka pojedzie, M. Ż. zostanie sama, zupełnie sama, a co tu dużo mówić, trzeba się liczyć z okropnymi prawami wieku, trzeba patrzeć życiu w twarz. Z drugiej jednak strony, czy wolno odebrać wnuczce taką złotą szansę? Przecież mogłaby tam i zostać lekarzem, i grać na skrzypcach, i poznać bogatego człowieka.
I co pan o tym wszystkim myśli? pyta mnie zrozpaczona M. Ż. Patrzę, jak drży jej pełne ciało, jak ciągle czyta zdanie po zdaniu, ów radosno-złowieszczy list (którego treść przez cały dzień skrywa przed wnuczką), i czuję, że stanąłem w środku ludzkiego dramatu. Milczę, a potem zaczynam prosić M. Ż. o przebaczenie. Proszę mi wybaczyć, mówię, proszę się nie gniewać, ale ja naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć.
[s. 274-275]



I tak się oswajam z Azją. Fi mnie oswaja. Sam się oswajam: książkami, muzyką. Kto wie, może kiedyś jeszcze będę jeździł na drugą stronę Wisły bez obaw? ;>

(Czytelnik, Warszawa 1994).

Brak komentarzy: