niedziela, 5 lipca 2009

Hrabal, Bohumil: Zbyt głośna samotność

Nikt by nie uwierzył, ile w takiej piwnicy jest myszy, może dwieście, może pięćset, większość tych zwierzątek, które chcą się przyjaźnić, urodziła się na wpół ślepa, ale wszystkie te myszki mają wspólne ze mną to, że żywią się literami, z największym apetytem pałaszują Goethego i Schillera oprawnych w safian. Toteż moja piwnica wciąż pełna jest mrugania i chrupania książek, w wolnym czasie myszki są swawolne jak kocięta, łażą mi po krawędzi koryta i po poziomym wale, właśnie gdy suwak po wciśnięciu zielonego guzika nieubłaganie wpycha cały papier wraz z myszkami w stan stresu, kiedy pisk myszek słabnie, to myszki w mej piwnicy nagle poważnieją, stają na tylnych łapkach, dają słupka i nasłuchują, co to za dźwięki, ale ponieważ myszki tracą pamięć z chwilą, gdy teraźniejszość mija, więc wnet wracają do swoich zabawi i nadal chrupią teksty książek, im starszych, tym bardziej im smakuje ten stary papier, jak dobrze uleżały ser, jak dobrze leżakowane wina. [...]
(s. 22)


[...]ja, kiedy byłem młody, także miewałem o sobie piękne mniemanie, swego czasu myślałem, że stanę się piękniejszy, jak kupię sobie rzymki, modne wtedy sandały tylko z pasków i sprzączek, że do tych sandałów muszę mieć fioletowe skarpetki, mamusia zrobiła mi je na drutach i gdy pierwszy raz wyszedłem w tych rzymkach i umówiłem się na randkę koło Dolnej Gospody, choć był wtorek, przyszło mi na myśl, czy w gablotce naszego klubu futbolowego nie ma już składu? Tak więc stałem przed gablotką, przyglądałem się okuciu dziurki od klucza i dopiero potem podszedłem bliżej, ale czytałem listę z poprzedniego tygodnia, następnie czytałem tę listę jeszcze raz, ponieważ czułem, że tą fioletową skarpetką i tym prawym sandałem wdepnąłem w coś wielkiego i mokrego, przeczytałem listę z moim nazwiskiem na końcu jeszcze raz, by znaleźć w sobie siłę i spojrzeć w dół, i gdy spojrzałem, stałem w wielkim psim gównie, które mi oblewało i uwięziło cały sandał złożony tylko z pasków i sprzączki, tak więc znów powoli czytałem jedno nazwisko za drugim, przeczytałem całą jedenastkę naszych juniorów, również własne nazwisko jako rezerwowego, lecz gdy spojrzałem na dół, wciąż stałem w tym okropnym psim gównie, a kiedy popatrzyłem na środek wsi, wyszła z furtki moja dziewczyna, i rozpiąłem sprzączkę, i ściągnąłem fioletową skarpetkę, i zostawiłem wszystko wraz z bukiecikiem tam pod gablotą naszego klubu futbolowego, i uciekłem za wieś, w pola, i tam medytowałem, czy los mnie nie przestrzega, bo już wtedy chciałem zostać pakowaczem starego papieru i tym sposobem dobrać się do książek.
(s. 108-109)

Brak komentarzy: