piątek, 27 maja 2011

Karpowicz, Ignacy: Balladyny i romanse

http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka.php?ID=2128

No dobra, jak wydawnictwo pisze o jednej ze swoich książek:

Najnowsza powieść Ignacego Karpowicza (...) to świetnie skonstruowany, ironiczny traktat o współczesności. Zabawny i przerażający zarazem. Prowokacyjny i obrazoburczy.

To ja jeszcze rozumiem - muszą się reklamować. Ale jakim cudem Przemysław Czapliński dał radę "przeczytać tę powieść jako narrację o nieprzerwanym procesie wytwarzania bogów przez człowieka", to już kompletnie nie kumam.

Karpowiczem Ignacym zachwycałem się już nie raz i nie dwa (bo trzy), więc teraz pozwolę sobie na odrobinę krytyki. To nie historia jest, to historyjka. Z zachowaniem wszelkich proporcji, i jeśli chodzi o objętość, i jeśli chodzi o umiejętności techniczne, i poziom językowy, do których nie mam zastrzeżeń (i w żadnym wypadku nie próbuję odstawiać sceny pt. "tak to każdy by potrafił napisać"), więc z zachowaniem wszelkich proporcji - takie coś to ja pod koniec podstawówki czy na początku liceum w wypracowaniu napisałem. Wymyśliłem sobie, jak by to było jakby taki na przykład Jezus zszedł na ziemię i próbował się odnaleźć w dzisiejszym świecie, i wymyśliłem, że to by było bardzo zabawne, i tak napisałem, żeby była kupa uciech. I sam się bardzo śmiałem ze swoich dowcipów. No, to mi akurat do dzisiaj zostało, ale ja nie o tym.

Póki jesteśmy w pierwszej części książki, to ten Karpowicza dryg do opisywania rzeczywistości, ludzkie typy, małe szczęścia i duże dramaty, to wszystko jest dobre i czyta się prawie samo. A potem wchodzą w to ci niby bogowie jak z kreskówki i sprawa się rypie. Miało być ironicznie i obrazoburczo, jest nudno i przewidywalnie, a urażony nie powinien być absolutnie nikt poza jakimiś absolutnymi chrześcijańskimi ekstremistami, którym na samą myśl, że ktoś w literaturze fikcji mógłby wzmiankować postać Jezusa, scyzoryk się w kieszeni otwiera. Świeżość dowcipu jak z The Fresh Prince of Bel Air - bogowie w zderzeniu z codziennością czuj się niedopasowani, o bogowie, co za siurpryza!

No i to "nieprzerwane wytwarzanie bogów przez człowieka", że niby kariera, mamona? - że nikt już w boga żadnego nie uwierzy nawet jak go spotka na ulicy. Albo w mieszkaniu pietro niżej? A jak nawet uwierzy, to się nie przejmie, bo co to w sumie za różnica, pani Jadzia czy pani Nike, tyle że ta druga ma magicznie większy dom? No dobra, fajnie, przesłanie łapię, tylko czy naprawdę wysmażenie prawie 600 stron drętwego dowcipu to był jedyny sposób, żeby to przesłanie przekazać?

Do kitu ten Karpowicz. Czekam na następnego. I tylko cieszę się, że nie mi te 600 stron będzie na półce zalegać, a Maleństwu :D

Brak komentarzy: