Przyszedłem kilka minut za wcześnie, nienawidzę spóźnień, lecz mój dawny kolega z klasy, mój obecny doktor Drenaż Konta juz czekał. Nie rozpoznałem go, ponieważ wystąpił w stroju cywilnym: dzinsy, koszula w kratę i rozpinana bluza z kapturem. Na powitanie klepnął mnie w ramię. Chciałem, w odpowiedzi, rąbnąć go w szczękę.
[s. 81]
Bardzo zgrabnie napisana książka, z pewną, nie przesadną, ale akceptowalną ilością zabaw słowem, ironiczna i lekko drażniąca na poziomie opowieści, przyjemna na poziomie opowiadania.
"Mamo, a pamiętasz ciotkę, której wypadło szklane oko?", pytam. "O czym (nomen omen) ty mówisz?!", dziwi się matka. "O oku - odpowiadam. - I ciotce". "Ciotka Alina, ta warszawska, synek, pamiętasz? Ona miała korale z prawdziwego koralowca..."
Stosunek matki do cioci Aliny dobrze oddaje przymiotnik "ambiwalentny". Z jednej strony ciotka Alina prowadziła wielkopańskie, stołeczne życie, o którym matka marzyła: warszawska willa i zachodnie samochody, wakacje za granicą, tą prawdziwą, brak zobowiązań. Z drugiej - ciotce brakowało tego, co matka ceniła i co otrzymała w nadmiarze: dzieci.
Czasem wydaje mi się, że dostajemy własnie to, o co prosiliśmy, tylko w koncentracie; syndrom wody w proszku, której nie ma czym rozpuścić.
[s. 132-133]
Opowieść drażni, bo od poczatku miałbym ochotę na pewną niezwyczajność. Bohater zachęca do niezwyczajności. Chciałbym, żeby jego życie, które poznaję w momencie pewnego zwrotu, zakończyło się wyjątkowo - wyjątkowo dobrze, wyjątkowo źle, ale wyjątkowo. A kończy się zwyczajnie, zwyczajnie do wyrzygania. Cała jego historia okazuje się zwyczajna, on jest zwyczajny i zostanie zwyczajnie zapomniany. I nawet miłość jego życia o nim zapomni, nie później jak w ciągu tygodnia od pogrzebu. Może matka - matka ma szansę go pamietać.
W domu często słyszałem, że człowiek uczy się na błędach. Że musi sam się sparzyć, żeby zapamietać, jakby pamiętanie łączyło się z temperaturą. Misiek była stara suką, w moich oczach uchodziła za absolutną psią piękność. Tak ją zapamiętałem. Niedawno pomagałem matce w porządkach. W pudełku po butach znaleźliśmy kilkanaście starych fotografii. Na jednej stoi jakiś maluch, uśmiechnięty, a pies liże go po twarzy. Ten maluch to ja. Tak twierdzi moja matka. Ten pies, brzydki i chudy, powykręcany jak gałęzie starego orzecha, to Misiek. Tak twierdzi moja matka. Miśka zapamiętałem inaczej, siebie w ogóle. Wierzę matce.
Moja stara matka śpi krótko, porusza się z wyraźnym trudem, a jednak tyle pamięta, pamięta za mnie. Moja stara matka przypomina jakąś zapasową pamięć, pendrive'a. Wystarczy podłączyc ją do pożółkłej fotografii, a jej mózg zaczyna wyświetlać obrazy z przeszłości. Mówi krótkimi zdaniami, gubi wątki, wchodzi w dygresje i dygresje w dygresjach. Moja stara matka rzadko gotuje zupę pomidorową, rzadko wychodzi z domu, jesli już, to najchętniej do apteki. "W aptece jest bardzo miła obsługa", mówi. Ja jej wierzę. Wierzę mojej matce.
[s. 10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz