Wąską ścieżką, bacząc na zdradliwe kamienie i równie zdradliwe zwierzęce odchody, podchodzi się do grupy małych, parterowych budynków, stawianych z kamienia połączonego zaprawą, a następnie otynkowanych. Palmowe strzechy przykryto dla bezpieczeństwa i wygody czapeczkami z lekko falistej blachy.
Zabudowania niszczeją, nieliczne szyby od lat nie widziały szmaty z wodą, rośliny zarastają podpiwniczenia, poręcze i drewniane bale, na których opiera się dach - murszeją. Bezpańskie kundle wałęsają się po zielono-brunatnej okolicy. We wnętrzach - gruzy, bałagan, oko nie potrafi wyróżnić choćby jednego znajomego sprzętu, a ucho chwyta popiskujące rozmowy nietoperzy.
Staram się przemienić w wyobraźni obecną ruinę w dobrze utrzymane, wypełnione zbytkownymi przedmiotami i gwarem eleganckich dworek pałacowe zabudowania. Przecież na tle drewnianych chałup i namiotów, po których dzisiaj nie został najmniejszy nawet ślad, te ocalone budynki musiały prezentować się korzystnie.
Smutny widok. Brak pieniędzy na konserwację, że o przywróceniu dawnego blasku nie wspomnę, znajduje odbicie w obłażącym tynku, niedomykających się drzwiach, w przygnębiającym obrazie z a g a r n i a n i a przez naturę. Znacznie prościej wybiec naprzód, dojrzeć zarysy pochłoniętych już budowli, kikuty ścian, kopczyki - niech odpoczywa w pokoju - w miejsu sypialni Taitu; łatwiej wybiec naprzód niż cofnąć się w lata świetności. Smutny widok.
Kilkunastoletni chłopiec, you, money, hello, mister, akompaniujący (zgarbionemu dozorcy oraz mojej osobie) tej podróży w przeszłość krótkimi, urwanymi zdaniami, nie kryje dumy.
- Tutaj - wskazuje ręką - mieszkał potężny cesarz Menelik II i jego żona, piękna Taitu.
Wspinamy się po schodach...
- Ostrożnie - mówi chłopiec. - Deski są mokre i śliskie.
... na niby-taras.
- Tutaj - wskazuje okno - potężna ytiege stała w oknie i rozmyślała nad życiem.
Dotykam ręką szorstkiej, popękanej framugi.
Zbocze stromo opada w dół. Falujące liście z gniazdami waty (ogniska mgły). Widok wspaniały. Skłania raczej do odpoczynku niż planowania kolejnych posunięć. Oddałbym (lewą) rękę za możliwość przeniknięcia jej myśli. Czy gnębił ją brak potomka? Czy obmyślała sposoby odsunięcia niewygodnych dygnitarzy? Czy wspominała poprzednich mężów? Czy wyczuwała wiszące (może) nad nią fatum, obracające jej miłość (może) w proch?
[...]
Oczy kilkunastoletniego chłopca odzianego w przykrótkie, cerowane tysiąckrotnie spodnie, cienką i poznaczoną plastrami łat bluzę, z nagimi stopami oblepionymi błotem - błyszczą z podniecenia.
Obchodzimy kolejne zabudowania. Dozorca otwiera kłódki u kolejnych drzwi. Za nimi - śmietnik życia, bo nawet nie historii: gruzy, mrok, woń stęchlizny, ani okruszyny, wyjąwszy pewnie niektóre kamienie, z dawnych czasów.
Uderza mnie nagle widok wypielęgnowanego, odseparowanego (motyką) od dzikiej roślinności krzaka. Obsypany różowymi cesarskimi kwiatami jakoś nie pasuje do otaczającej go beznadziejności. Zauważam następną zagadkę: pracowicie załatany dach, coś z niczego, kawałeczki dopasowano pieczołowicie, z miłością, jak perełki w naszyjniku, urzekający turpizm, sztuka ubogich, ręka mistrza; świeżo zaszpachlowane dziury w ścianach; stosik głazów i skalnych odprysków, niby przypadkowych, a jednak - teraz zabawa w przenoszenie elementów kopczyka w pustości murów - pasujących do wyszczerbień, oczekujących na wolną godzinę, czekających na włączenie w mury Menelikowego pierwszego pałacu; gładkie, tłuste gąsienice wosku, na którym trzymają się ocalałe szybki; kłódki u drzwi.
Wolno, z trudem, z nieostrością spojrzenia (jak się ma astygmatyzm, to nieostre spojrzenie przychodzi z łatwością) zaczynam rozumieć podniecenie etiopskiego chłopca, urzędowe zachowanie dozorcy pobrzękującego pękiem kluczy. Zaczynam widzieć oczyma chłopca.
- Tutaj - mówi - stały straże, kiedy Menelik przyjmował dostojników.
Po kawałeczku znajduję drogę do źródła, z którego bije duma mego młodego przewodnika i dostojnie urzędowe pobrzękiwanie kluczy.
I już nie przeszkadza mi ubóstwo i zaniedbanie, niewielka skala cesarskiej siedziby. Pojmuję, że trwanie Menelikowej spuścizny zawdzięczam nieopłacanej, mrówczej robocie mieszkańców wzgórz Intoto. Te czary-mary, kawałeczki bezcennej blachy, równie bezcenne kłódki kryjące niby-nic, wosk obejmujący plastry szkła - ile dumy, szacunku i oddania wymaga utrzymanie tych budowli w kupie.
- Tutaj - ciągnie chłopiec - cesarzowa Taitu zabawiała się tańcem.
Dalekie od monumentalności, prawie kurze chałupki przemieniają się w najprawdziwszy pałac. Zamiast ułomności widzę potęgę dawnych władców. Nie dziwi mnie pełen namaszczenia ton chłopca. Dla niego ubogie ściany z przykrywka blaszanego dachu są dowodem wielkości jego narodu, odrębności Etiopczyków, fragmentem historii. On nie zauważa felerów. On widzi, co zrobiono, aby przeszłość mogła wybiec na spotkanie chętnych turystów.
Cóż za szczęście, że nie przeoczyłem gorejącego różem krzaka!
Żegnam się przy biało-niebieskiej taksówce.
Oczy chłopca ciągle błyszczą. Jeszcze nie powrócił do świata biedy i głodu.
Starzec dozorca przeżył więcej; historia historią, a teraźniejszość teraźniejszością. Byłoby miło, gdybym o tym nie zapomniał. Jakieś pieniądze... o ile, oczywiście, jestem zadowolony...
Daję dziadkowi trzydzieści birrów.
Cieszy się jak dziecko.
Mężnieje.
Prostuje się.
Wyciąga rękę.
Suta kolacja. Indżera z mięsem. Talla (gatunek tradycyjnego taniego piwa). Radio (jeśli mają). Zadowolone dzieci. Zadowolona żona.
Może pogłaszcze staruszka po bruzdach na twarzy. Może powie: dobrze się sprawiłeś; albo lepiej niech nic nie mówi. Niech pogłaszcze.
[s. 152-154]
Łatwo jest zobaczyć brud, zaniedbanie i braki. Trudniej jest za tym zobaczyć jakąś historię, zauważyć jej blask w tym, co na pozór nie jest warte żadnej uwagi. Ogromnego kunsztu, moim zdaniem, wymaga zauważenie tego i opisanie w taki sposób, żeby ktoś, kto nie widział, tylko czytał, poczuł, jakby sam zobaczył. Cała książka jest jedną z najbardziej wciagających, najlepiej napisanych relacji z podróży, jaką zdażyło mi się czytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz