Pamiętam, kiedyś na proseminarium moja promotorka o niezwykle wysokiej kulturze literackiej, z metr pięćdziesiąt, niezwykłej głębi spojrzenia: Do literatury - mówiła - trzeba mieć oko. Nie dodała, że chyba tylko po to, żeby nie czytać grubych książek, więc ona postanowiła tamtego dnia obrzydzić nam Duklę Stasiuka, bo za to akurat jej płacą.
I powiedziała: Bo Dukla Andrzeja Stasiuka, to jest, kochanieńcy, historia kosmicznego anestezjologa, który uśpił czas tak, że czas płynie, ale jednocześnie, moi kochanieńcy, nie wie, że płynie, więc jakoś tak jakby stoi w miejscu, trwa i się rozpruwa, rwie i zszywa się, ceruje.
Niezłe, nie?
Ciekaw jestem, czy sama to wymyśliła, czy zerżnęła od jakiegoś prawdziwego profesora z prawdziwego uniwersytetu? A może jej wypowiedź należy odbierać w kategoriach autobiograficznych? Przecież ten bełkot włókienniczy musiała wyssać razem z przędzą matki z zakładów pasmanteryjnych Pasmanta-Białystok.
Nikt jej nie uwierzył. Kilka osób zaśmiało się cicho. Dotąd odbierała teksty za pomoca skóry i opracowań, żadnych udziwnień, zero zdań wielokrotnie złożonych.
Do tych śmiechów dołączyły śmiechy koleżanek polonistek.
Śmieją się one, bo trochę mądrzejsi koledzy zaczęli się śmiać. Bo one chcą spodobać się trochę mądrzejszym kolegom. Chcą szybciutko zostać zapłodnione i zaobrączkowane. Tylko dlatego.
- Dlaczego Gosiu się śmiejesz? - zapytała promotorka.
- Nie wiem, pani profesor - odparła Gosia, dwumetrowa, wielkocyca, rumiana dziewka z jakiejś wsi popod Białymstokiem.
Jak nie wiesz, mam ochotę ją zapytać, to po chuj szczerzysz ubytki w uzębieniu?
Jak w horrorach idei Zanussiego. Statyczna kamera i temat główny nieobecny, chociaż w duchu ekumenicznym.
[s. 41-42]
Zachwyt Dunina-Wąsowicza z okładki podzielam częściowo, a częściowo wręcz przeciwnie. Wręcz przeciwnie w tym znaczeniu, że tak jak Dunin ocenia lepiej drugą część książki, tę hiperrealistyczną, tak ja wolę pierwszą, tę, którą on ocenia jako "kolejną nazbyt realistyczną książkę o absolwentach, którzy nie mogą sobie znaleźć miejsca na okrutnym rynku pracy". Bo wcale nie nazbyt realistyczna, w wielu miejscach dosadna, ale wciąż jakoś niedomówiona, ja miałem często wrażenie aluzyjności - że ja wiem o co w tym wkurwieniu chodzi, choć wprost nie zostało to ujęte, i wcale nie tylko, a nawet nie przede wszystkim o rynku pracy. Za to w drugiej części, choć doceniam koncept, który się odsłania na ostatnich stronach, to jednak jak dla mnie za dużo było ostrej jazdy bez trzymanki. Na tyle za dużo, że np. motywu jaja nie złapałem zupełnie. O co cho, nie wiem.
Generalnie jednak książka niedługa, a bardzo smakowita, co więcej, jest to - po Gestach - druga już książka Karpowicza, którą przeczytałem, druga, która mi się podoba, więc przygodę z tym panem będę sam kontynuował i każdemu polecał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz