A. w telefonie: "Może wpadniesz na wódkę z Lourdes? Dostałem od pacjenta. Podobno czterdzieści procent objawień".
[s. 122]
"Wybitna poetka w nowej dla siebie roli. Pierwsza powieść Ewy Lipskiej" - mówi okładka. Jak się szybko okazało, rola nie była taka nowa - Ewa Lipska postanowiła napisać powieść metodą pisania poezji. Rysuje metafory, kojarzy je ze sobą, zestawia w ciągi i kontrasty, po czym obudowuje taką ilością niezbędnego tekstu, żeby wyszedł nie wiersz, a powieść właśnie. W efekcie powstała książka, która wymaga sporego skupienia podczas lektury - mi wielokrotnie coś umykało, czułem, że nie zrozumiałem chyba wszystkiego, musiałem wracać, czytać jeszcze raz kawałek. Ale generalnie, pomijając tę niemożność prześlizgania się po powierzchni tekstu, czytało się dobrze (choć bez rewelacji):
Kiedy zakomunikowałem ciotce, że się żenię, powiedziała: "Spiesz się przy kupowaniu ziemi, żonę wybieraj powoli... Jest w ciąży?". "Nie" - odpowiedziałem. "No więc?..."A najlepsze jest to, że trochę jak przy interpretacji wiersza, w interpretacji tej książki jest spora dowolność i w zasadzie nie ma złych odpowiedzi. Owszem, jest ona, jak głosi okładka, o poszukiwaniu sladów przeszłości, ale jest tez o poszukiwaniu przyszłości i o szukaniu siebie teraz. I o związkach i o byciu samemu. I o miastach i o podróżach. O wadze czasu spędzanego publicznie i wadze czasu spędzanego z bliskimi przyjaciółmi. Nawet trochę jest o kondycji ekonomicznej współczesnej Europy. Książka na egzamin z poetyki - mów co chcesz, nikt Ci nie powie, że źle interpretujesz.
Rozwód wzięliśmy dokładnie po roku. Byliśmy jak dwa rywalizujące ze sobą psychicznie podzespoły. Iluzja minęła równie szybko jak działanie psychodelicznego narkotyku. Mnie zaczynał już boleć świat. Miewałem coraz częściej polityczne bóle głowy. Ida żyła w świecie entuzjazmu i otaczała się niczym nie uzasadnionym aplauzem. Czasem wydawało mi się, że pracuje tylko na jednej, prawej półkuli mózgu, skłonnej do mglistych i nagłych koncepcji. "Masz za mało serotoniny - mówiła do mnie. - Serotonina, serotonina..." - powtarzała. Dziwiło mnie to, że równie sprawnie jak ja zdawała wszystkie egzaminy. Pracuje teraz w Grazu, jest szczęśliwą żoną szczęśliwego męża i ma dwoje udanych dzieci. Widujemy się czasem i wypijamy okolicznościową kawę. "Serotonina, serotonina..." - powtarza za każdym razem. Śmiejemy się z niczego. Potem wsiadam do samochodu, włączam Wariacje Goldbergerowskie i oddycham z ulgą.
[s. 17]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz