Taak - pomyślała śmierć, pchając chromowany wózek z dzbankami do kawy, mlecznikami i cukiernicami - tak.
Śmierć bowiem ma w zwyczaju potakiwanie. Oto jej jedyne zajęcie - zgoda. Wciela się więc to w tego, to w tamtą, kiedy ich rozum śpi, a ciało oddane jest na hulankę przypadkowym mocom, i udając umiejętnie kelnerkę czy oracza, spokojnie przygląda się obrotom świata, by za chwilę przytaknąć odwiecznym wyrokom i zniknąć.
[s. 61]
Było to ze cztery, może pięć dni temu - myśli śmierć, płynąca przez Rio San Polo z twarzą, kapeluszem i dłońmi gondoliera, który zamyślił się na chwilę. - Tak. Pięć dni temu.
Widziała ich we czworo jak idą do Santa Maria del Frari - prowadziła ich Konstancja, stawiając duże kroki, stukając obcasikami wysoko sznurowanych butów, smukła i wyprostowana, jakby ją ktoś wpierw wtłoczył w gorset z plecionych rzemieni i stalowych klamerek, a potem jeszcze nakręcił małym kluczykiem i puścił w ruch po mostkach i brukach.
Za nią szedł on, pochylając lekko głowę albo wpatrując się w twarze mijanych przechodniów. Ooo, śmierć znała tę słabość, znała to zabawne przekonanie, że w zmarszczkach dookoła oczu, w cierpkich liniach ust i obwisłych fałdach policzków, w lukach rzęs i krzaczastości brwi odnaleźć można prawdziwe oblicze ludzi - zagrzebany w tkankach negatyw duszy. Stąd też - o czym śmierć już naturalnie wiedziała - zwykł mierzyć przechodniów wzrokiem tak badawczym, że prawie nieuprzejmym, aż obracali się, usiłując sobie przypomnieć, czy może skądś znają tego pucołowatego, ogorzałego od południowego słońca faceta w jasnym garniturze. I dlatego właśnie śmierć minęła go, patrząc mu bezczelnie prosto w oczy, a on pomyślał, oho, kobieta pod czterdziestkę, nieudane małżeństwo, wolne związki, żadnych dzieci, w pracy nieźle, ale bez rewelacji, przepada za kobiecymi pismami. A to - w ciele Angeli Simonetti, trzydziestodwuletniej (samotna lektura kobiecych pism, samotne picie i samotne palenie postarzają), zamyślonej nad jakąś błahostką - spacerowała śmierć, wieczna i bez nałogów.
Taaak - pomyślała śmierć, patrząc orzechowymi, nieco już przygaszonymi oczami Angeli Simonetti - o, tak.
[s. 65-66]
[1] Podkreślam, że prozaik, bo jeszcze podobno poeta i tłumacz, ale na tych polach go nie znam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz