poniedziałek, 7 czerwca 2010

Scott, Ridley: Robin Hood

Technikalia: http://www.filmweb.pl/film/Robin+Hood-2010-430661
Recenzja Mossakowskiego z GW, pochwalna: http://film.gazeta.pl/film/1,22535,7875966,Robin_Hood______.html
Recenzja Sendeckiego z Przekroju, krytyczna i spoilująca: http://przekroj.pl/kultura_film_artykul,6809,0.html


Nooo więc tak... Mi się podobało, ale nie bardzo ;>

Ładnie zrobiony. Scenografia, batalistyczny rozmach, gra aktorska - są na poziomie, których spodziewałem się po kosztownej hollywoodzkiej produkcji rozrywkowej. Z naciskiem na rozrywkowej.
Pomysł na historię można krytykować, ale można też docenić. Mi ten film, nawiązuję do recenzji p. Sendeckiego, żadnej legendy z dzieciństwa nie zabija; nawet się z nią ładnie łączy. 

Z drugiej jednak strony, kilka razy podczas seansu mi coś niemiło zazgrzytało.
Po pierwsze miałem wrażenie, że została przekroczona granica pomiędzy inspiracją innymi filmami a kserówką.
Pewne sceny w takich produkcjach są typowe i ich obecność jest całkiem naturalna. Porywająca przemowa głównego bohatera to motyw stały przynajmniej od Braveheart[1]. Użycie matrycy z Gladiatora, choć jest rochę pójściem na łatwiznę, też nie dziwi, biorąc pod uwagę duet aktorsko-reżyserski. Ale już przerysowanie części scen batalistycznych z 300 jest niemiłym zaskoczeniem.

Po drugie, cały motyw ojca - pierwszego demokraty (a może i utopijnego komunisty) - na ziemi angielskiej, jest kompletnie z dupy. Nie jest niezbędny do wyjaśnienia motywacji bohatera, a tylko rozprasza i bawi tam, gdzie miało chyba być poważnie.

Po trzecie - leśne dzieci. Co to w ogóle za bzdura jest? Kolejny rozpraszacz.

Po czwarte - dowcipy. No, ok, wywołują czasami uśmiech, ale generalnie umówmy się, żart fonetyczny good night - good knight jest trochę żenujący.

No więc tak się oglądało miło, nie ma co narzekać, ale w paru miejscach wyłaził koncepcyjny paździerz spod efektownego lakieru.



[1] Pewnie i wcześniej, ale c'mon, w 1995 miałem 12 lat, wcześniej nie kojarzę ;>

Brak komentarzy: