środa, 12 stycznia 2011

Kubrick, Stanley: Barry Lyndon

... czyli jak słodko przepieprzyć przed ekranem trzy godziny z życia1.

Epicki rozmach Thackeraya Kubrick postanowił przenieść na ekran za pomocą przepięknych pejzaży oraz niemiłosiernych dłużyzn. W trakcie których można sobie podziwiać pejzaże. Jak dla mnie OK. Znajdowałem w życiu gorsze sposoby na spędzenie 3 godzin.

Nie czytałem tylko oryginału i jedna rzecz mnie nurtuje - jeśli kto czytał, to może mi powie - czy główny bohater w książce też był takim wkurwiająco flegmatycznym typem, któremu wypowiedzenie kwestii trzysekundowej zajmowało sekund dziewięć - wliczając sześć sekund na inicjalną pauzę? Naprawdę, dłużyzny kiedy nic się nie dzieje są mniej irytujące niż te, kiedy on się zbiera do mówienia.

Technikalia: http://www.filmweb.pl/film/Barry+Lyndon-1975-4063

[1] Nie można być aż takim liczykrupą. To piękna rozkosz przepierdolić kawał życia. Tę jedną, jedyną rzecz, którą się dostało. Na to trzeba mieć gest. Nie można być ściubolem, co to liczy każdą godzinę, że to trzeba tak, a to trzeba tak. Życie to w końcu strata jest. (A. Stasiuk w wywiadzie dla DF:http://wyborcza.pl/1,75480,8720972,Mam_romanse_z_geografia.htm)

Brak komentarzy: