wtorek, 4 stycznia 2011

Małyszek, Tomasz: Kraina Pozytywek

Wszystkie zegary pokrywała jasna emalia, a w ich kopertach ukryto mechanizmy pozytywek. Na tarczach widać było fregaty z czarnymi żaglami, kobiety podające dłonie aniołom, wysokie wieże przebijające księżyc. Zegary odmierzały beznamiętnie czas choroby, a gdy włączały się melodie pozytywek, były to hymny na cześć ich pani, która latami ginęła z bólu, bo nikt nie potrafił jej pomów. Na meblach stały figurki wyrzeźbione w koralu. Ich podstawy zdobiły inskrypcje naśladujące wiersze Petrarki. Nie chwaliły jednak miłości do Laury, lecz opisywały jej koniec.
[s. 318-319]

Co to niby jest ta kraina pozytywek? Pytanie wydaje się kluczowe, bo sama okładka informuje, że Nie jest to nowa historia Kaina i Abla, ale raczej opowieść o zagubionych braciach, z których tylko jeden odnalazł krainę pozytywek. Ale tak sobie myślę, że aż tak kluczowe nie jest. Coś z czasem, trwaniem na pewno. Kiedy się zestawi ostatnie zdania książki z akapitem zacytowanym powyżej, coś z tym, co z nas zostaje, co będzie mówić o nas kiedy nas już nie będzie. Może nawet nie tyle o nas ile o tym, o czym my sami mówiliśmy swoim życiem. Coś z ciągłością idei może, i chyba ze spokojem, jaki ze świadomości tej ciągłości może wynikać.
Przy czym nie należy mylić ciągłości idei z tradycją, bo ten tekst jest cały pochwałą nowoczesności - owszem, tutaj nowoczesności w wydaniu z przełomu XIX i XX wieku, ale wciąż nowoczesności. Ci, którzy tej nowoczesności nie potrafią zrozumieć, nie potrafią się jej oddać, ci mentalnie nieprzystający, wariują lub umierają za życia, stają się zjawami rodem z romantycznych ballad.
Słodkie przesłanie w dzisiejszym świecie fejsbuka (książka pochodzi z 2001 roku, więc może trafniejsze byłoby "w dzisiejszym świecie Internetu", hue hue hue, ale wersja z fejsbukiem brzmi bardziej przerażająco). I to przesłanie wydaje mi się istotniejsze od pytania o "krainę pozytywek".

Może trafiłem z interpretacją, może nie, jak kto ma lepszy pomysł to poproszę, a tymczasem jeszcze się na chwilę zachwycę nad konstrukcją: cztery równoległe wątki, w tym dwa zagnieżdżone ;) - i to jak ładnie połączone! W miarę coraz większego przenikania się historii, coraz mniej wyraźne stają się podziały formalne: od wyraźnie rozdzielonych rozdziałów w części pierwszej do przeskoków ze zdania na zdanie w części drugiej, aż do momentu, kiedy pozostaje tylko jedna historia. Zgrabnie.

A żeby nie było wątpliwości, że choć po części jest to powieść przygodowa, to na zakończenie zachowam sobie elegancki żołnierski cytacik:

- Nie ma nic gorszego od kobiet, które przesadnie się pacykują - wtrącił się Scholz. - To dopiero są aktorki. Noszą na sobie kilka worów złomu, spryskują się świństwami, że aż dech zapiera i nawet nie można się do nich zbliżyć. Prawda jest taka, że ja lubię, jak baba pachnie naturalnie. I powinna być gruba. Przynajmniej jak wybuchnie wojna, nie trzeba jej karmić. A to ważne dla żołnierza. Poza tym może dużo udźwignąć, jeśli trzeba się ewakuować. Nie ma nic gorszego od aktorki i nic lepszego od kucharki.
[s. 243]

Brak komentarzy: