niedziela, 13 grudnia 2009

Hugo-Bader, Jacek: Biała gorączka

Musialem zdobyć jakieś łachmany. Poratował mnie Kałasznikow. Ale nie ten od karabinu, tylko Wiktor - znakomity dziennikarz państwowej telewizji, którego putinowcy wywalili z pracy. W portkach i kurtce, które mi podarował, sprzątał w piwnicy, ale mimo to ciągle wyglądałem zbyt elegancko. Wytarzałem się w wyschniętej kałuży. W czwartek, dziewiątego czerwca, o siódmej rano, spotykam się na Plieszce z Emmą i Sasza, jej mężczyzną. Zaczynają dzień od kawy i herbaty w plastikowych kubkach. Najtaniej jest w barku na Dworcu Jarosławskim, stacji dla pociągów podmiejskich.
[Bomżycha (2005), s. 373]

Fascynujące w reportażach Hugo-Badera jest to, jak bardzo od środka one są pisane. Żeby napisać o moskiewskich włóczęgach, będzie z nimi chodził cały dzień, kilka dni, jadł, pił z nimi, spał z nimi. W tych tekstach najpierw jest życie, i to z perspektywy osoby je przeżywającej (jak jest?), a dopiero w konsekwencji tego pojawia się analiza gospodarcza, polityczna, społeczna (dlaczego jest tak, jak jest?). Trudno się od tego zbioru oderwać. Przy czym chyba wszystkie reportaże były publikowane na bieżąco w GW, więc jeśli ktoś czytał wtedy, to zaskoczenia nie będzie.

To jeśli chodzi o sam warsztat pisarski - a jeśli chodzi o teksty: przerażające. Owszem, niektóre są ciekawe i kolorowe, jak ten o szamanach z Tuwy, ale większość to dla mnie świadectwo dzikiego wschodu.

Natasza Zinowiew opowiada.
- Rencista jest ubezpieczony, ale jak nie zapłacisz, nie zrobią operacji. Nawet nie podejdą do twojego łóżka. Koło Toliczka leżał taki. Krzyczał z bólu a oni nie podchodzili. No bo z czym podejdą? Jak tylko przyszliśmy, od razu wzięli od nas pieniądze na żarowkę, bo nie świeciła przy naszym łóżku. I na światło wzięli pieniądze. Ale można przynieść swoje.
- Światło?!
- Żarówkę. Mydło, proszek do szorowania, płyn do dezynfekcji. Wszystko kupowałam. Potem dałam tysiąc hrywien na krew, a po operacji powiedzieli, że mam zapłacić siedem i pół tysiąca. No to dałam osiem tysięcy i myślałem, że to będzie wszystko, a lekarz pokazuje taaaki spis, żebym z nim poszła do apteki i kupiła. Lekarstwa, wata, kroplówki, spirytus, woda utleniona, igły, strzykawki... Bardzo dużo. Oddaję to pielęgniarkom, a one robią zastrzyki i co trzeba. Ale w zabiegowym nic ci nie zrobią, jak nie dasz gumowych rękawiczek. W sumie wycięcie nerki kosztowało piętnaście tysięcy hrywien. W maju zeszłego roku to było dwa i pół tysiąca dolarów. Poszły wszystkie oszczędności i trzeba było sprzedać Tolikową pasiekę. Piętnaście uli za osiem tysięcy hrywien. Nie została nam ani jedna kopiejka. A na wypisie ze szpitala stoi jak wół: "Leczenie bezpłatne".
[Symfonia kurewska c-moll (2009), s. 227]

Babcia Natalia nie nazywała Lenina inaczej jak "ryża sobaka". Przeżyła ponad sto lat, z których ostatnie spędziła w łóżku, bez przerwy słuchając radia. Każde niepowodzenie władzy radzieckiej, nieurodzaj, pożar, katastrofę kolejową a nawet huragany i śmierć Gagarina, nagradzała gromkimi oklaskami.
Ubóstwiała oglądać w telewizji film Lenin w październiku. Widziała go dziesiątki razy. W finałowej scenie krasnoarmiejcy pędzą przez plac do Pałacu Zimowego, wskakują na ogrodzenie... a babcia wyrywa z gniazdka wtyczkę od telewizora. "Nie dobiegniecie" - mówiła.
[Wiśniowy sad (2005), s. 247]

Brak komentarzy: