Każda podróż zaczyna się od stanu, który można by określić jako zachłyśnięcie się przestrzenią. Ciało ledwie zauważalnie drży z podniecenia, w głowie się kręci od mijanych obrazów. Dopiero po dłuższej chwili człowiek wyrwany dobrowolnie lub siłą okoliczności z miejsca, w którym żył, wraca do tego, co zostawił za sobą. Ludzie identyfikują się z miejscem, gdzie zapuszczają korzenie, jakby życie bez tego wrastania w ziemię było tylko namiastką, czymś bez znaczenia. Jednakże wraz z pozostawianiem za sobą mijanych kamieni milowych przeszłość, zmaterializowana w konkretne miejsca, blednie i coraz bardziej zamazywana bywa tym, co rozpościera się przed oczami. Droga z koleinami wyżłobionymi kołami wozów, przydrożne studnie, obcy ludzie, kapliczki świętych ustawione na rozstajach, wsie widziane z oddali, ogromna przestrzeń rozpięta na trzech wymiarach ziemi, horyzontu i nieba.
Na początku podróży nie tyle ważny jest cel, co samo przesuwanie się w przestrzeni i czasie. Myśl ma wtedy tyle miejsca, że może leniwie płynąć, a wzrok prostuje się na rozległym krajobrazie niczym płatki rozkwitającego maku. Krawędzie niepokojów i lęków stają się jakby łagodniejsze, jakby umowne. Świat widziany z poruszającego się punktu wygląda na bardziej harmonijny i ostateczny w swym kształcie.
A jednak podróżowanie jest najgłębszym doświadczeniem przemijalności i zmiany oraz nieprzywiązywania się do szczegółu. To własnie cecha, szczegół, jest sednem bezruchu, bo istota rzeczy ciagle się zmienia. Sytuacje z przeszłości, oglądane oczami podróżnego, często odkrywają nowe znaczenia. Podróżujący ludzie stają się mądrzejsi nie tylko dlatego, że wciąż doświadczają nowych widoków i zdarzeń, ale przez to, że sami dla siebie stają się mijanym pejzażem, na który można popatrzeć z kojącego dystansu. Dostrzega się wtedy więcej niż szczegóły. Ich układ nie wydaje się już ostateczny i jednoznaczny. Zmienia się w zależności od punktu widzenia.
[s. 45-46]
Wolę styl pisarski późniejszej Tokarczuk, w tej książce jeszcze nie ma tej siły obrazu, która sobie autorka później ładnie wypracowała. Sama historia jest urzekająco prosta i w sumie można ja sprowadzić do morału: czasem w podróży nie jest ważny sam cel, a droga. Czasem cel okazuje się inny, niż się pierwotnie wydawało. Czasem podróż w ogóle nie jest potrzeba do tego, aby dotrzeć do celu, tylko raczej żeby zrozumieć, co jest celem. Tak czy inaczej, podróż się przydaje. W życiu powinno być miejsce na jakąś dawkę podróży.
Pozostaje pytanie: czy warto czytać książkę, książeczkę w zasadzie, nieco naiwną, która da się sprowadzić do pięciozdaniowego morału? Jeśli ktoś nie czuje, że musi znać całą twórczość Tokarczuk, to chyba jednak zasugerowałbym poświęcenie czasu na inne jej książki, chociażby na Biegunów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz