Ontologia pani Anny była taka; wierzyła, że jej sen ratuje świat. Że w czasie jej snu świat - już nadpsuty, podniszczony, zużyty - regeneruje się. Że śpiąc, ratuje wszystko od śmierci. Nikt o tym oczywiście nie wie - ludzie są przecież tacy żałośnie dwuwymiarowi ("jak kartka papieru", mówiła), tylko ona, ja i jej lekarz, znaliśmy prawdę. [...]
Lecz jakże ma ratować ten świat, skoro cierpi na bezsenność? Pokazywała mi wzrokiem tłoczących się w kolejkach ludzi, strajkowe transparenty na uniwersytecie - wszystko to działo się z powodu bezsenności pani Anny Topiel, emerytowanej nauczycielki języka polskiego, odwiecznej mieszkanki Nowego Światu.
Mówiła, gdy piłyśmy tę niedobrą herbatę madras z jej pięknych złoconych filiżanek - że świat potrzebuje około ośmiu godzin jej snu. To nie za wiele. Ale, mówiła, ona śpi godzinę, dwie, i to niespokojnie nad samym ranem. Przez ten słaby sen słyszy, jak świat trzeszczy w posadach. Wprawdzie lekarz przepisał jej tabletki na sen i na lepszy nastrój, ale nie może ich brać. Nie można manipulować prawami rzeczywistości za pomocą prymitywnej farmakologii. [...]
Kiedyś widziałam, jak usnęła. Spała na fotelu z głową przechyloną na bok i ze spokojną piękna twarzą. Mimowolnie podeszłam do okna - musiałam to sprawdzić. Zza niskich, pędzących jesiennych chmur wyjrzało słońce i rozpłynęło się po dachach kamienic.
[s. 188-189]
Ale na większości z tych tekstów poległem. Próbowałem, czytałem kilka stron i znudzony przeskakiwałem do następnego. Zupełnie mi się nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz