piątek, 8 stycznia 2010

Tokarczuk, Olga: Prawiek i inne czasy

Stasia tęskniła do syna, który od razu po szkole został na Śląsku. Przyjeżdżał rzadko i po swoim ojcu miał to, że kazał Stasi na siebie czekać i czekać. Wczesnym latem szykowała dla niego pokój, ale on nie chciał zostać dłużej, tak jak dzieci Pawła, na całe wakacje. Wyjeżdżał po kilku dniach i zapominał zabrać soki, które robiła dla niego cały rok. Brał jednak pieniądze, które matka zarabiała na wódce.
Odprowadzała go na przystanek przy szosie kieleckiej. Na skrzyżowaniu leżał kamień. Stasia podnosiła go i prosiła:
- Połóż tu rękę. Będę miała po tobie pamiątkę.
Janek rozglądał się wokół niespokojnie, a potem pozwalał, żeby pod kamieniem przy rozstajach na rok został kształt jego dloni. Potem, na Boże Narodzenie i Wielkanoc, przychodziły od niego listy, które zaczynały się zawsze w ten sam sposób: "W pierwszych słowach mego listu zawiadamiam, że jestem zdrowy, czego i mamie życzę."
Jego życzenia nie miały mocy. Pisząc myślał pewnie o czym innym. Którejś zimy Stasia nagle zachorowała, i zanim karetce pogotowia udało się przedrzeć przez zaspy śniegu, umarła.
Janek przyjechał spóźniony, akurat gdy zasypywano grób, a wszyscy już się rozeszli. Poszedł do domu matki i długo przyglądał się rzeczom. Te wszystkie słoje z sokami, perkalowe zasłonki, szydełkowe narzuty i pudełeczka zrobione z pocztówek, które wysyłał matce na święta i imieniny, choć nie miały dla niego wartości. Meble po dziadku Boskim były toporne, zupełnie nie pasowałyby do segmentów na wysoki połysk. Filiżanki miały wyszczerbione brzegi i poobtłukiwane uszka. Janek zamknął dom na klucz i poszedł go oddać wujowi.
- Nie chcę tego domu ani niczego, co pochodzi z Prawieku - powiedział do Pawła.
Gdy wracał Gościńcem na przystanek, zatrzymał się nad kamieniem i po chwili wahania zrobił to samo, co każdego roku. Tym razem wcisnął dłoń głęboko w zimną, na wpół zamarzniętą ziemię i trzymał ją tam tak długo, aż z chłodu zdrętwiały mu palce.
[238-239]

Czytałem tę książkę już raz, kiedyś, kiedy bylem studentem polonistyki. I wtedy na pewno miałem o niej jakieś mądre przemyślenia. Miałem podbudowę teoretyczna i warsztat interpretacyjny. A teraz mi się po prostu podoba.

Podoba mi się umieranie. Wszystko w niej umiera, świat się rozpada, nic nie zostaje. Ludzie odchodzą nagle, z wojną, albo spokojnie, po cichu, w naturalnym porządku. Uciekają żeby nigdy nie powrócić albo po prostu ewoluują w życie gdzie indziej. Sprzęty rdzewieją i śniedzieją, zarastają ogrody, zapadają się domy, w końcu nie zostanie nic. Może ten odcisk dłoni pod kamieniem, że niby kiedyś tu jednak było życie. Prawiek i wszystko, co się zetknęło z Prawiekiem, umiera, i to umieranie jest smutne, ale takie ładne. Może dlatego, że ja jakiś sentymentalny ostatnio.

Całkiem naturalnie wypadałoby przeczytać gdzieś w okolicy tej książki Sto lat samotności, ale ten powrót lekturowy będzie musiał chwilę poczekać.

Brak komentarzy: