sobota, 22 sierpnia 2009
Krajewski, Marek: Koniec świata w Breslau
OK, skoro ustaliłem sobie, że zapisuję przeczytane książki, no to konsekwentnie - wszystkie przeczytane książki. Więc to jest ta, w której jest jakaś spowiedź umierającego Mocka, i jego była żona, którą sobie beztrosko gwałcił aż odeszła, i jakieś morderstwa wzorowane na starych morderstwach, i w której generalnie nie wiadomo o co chodzi.
Żadan, Serhij: Anarchy in the UKR
Na ukraińską wyprawę postanowiłem zabrać sobie ukraińską lekturę. Choć Żadan pisze o zupełnie innej Ukrainie, bo ja byłem w zachodniej, a wschodnia to - z tego co słyszałem - odmienna bajka, to lektura ta jest w zasadzie uniwersalna. Bo wspomnienia z dorastania wszędzie chyba trącą podobną beztroską.
Choć miejscami ładunek wschodnioukraińskich realiów jest nieco przygniatający.
Anyway -
Co mi się podobało w parku kultury - żył własnym życiem. Nie zważając na kaprysy i konwulsje czasu za zielonym ogrodzeniem, które oddzielało park od dorosłego świata. Podobał mi się ciągły ruch w parku, ogólny nastrój - luźny i niezobowiązujący, taki nastrój oczywiście panuje w czyśćcu, kiedy jest już za późno, by coś zmienić, i jedyne co pozostaje, to czekanie na decyzję przysięgłych i bujanie się przy tym na ciężkich drewnianych huśtawkach. W parku pracował znajomy moich rodziców, mężczyzna o niespotykanie wielkim sercu, ciągle nawalony i elegijnie nastawiony do dziecięcego wypoczynku, sprzedawał bilety, włączał karuzelę, uruchamiał huśtawki, zapewniając ruch wszystkiego co żywe, po czym zamykał się z dozorcą w ciasnej budce z napisem "kasa" i dalej chlał. Czasami zapominał o karuzeli i dzieci godzinami jeździły na malowanych słonikach - do histerii, do wymiotów, to znaczy nie do tego momentu, kiedy dzieciom robiło się niedobrze, a odwrotnie - kiedy niedobrze robiło się jemu i wybiegał ze swojej budki, i widział całą tę szopkę dookoła siebie, po czym robiło mu się jeszcze gorzej. Mnie zawsze woził za darmo.
Czasami zastanawiam się, czy ktoś wciąż w tym parku wozi dzieci, czy mają swojego dziecięcego świętego, który miękkim skacowanym ruchem uruchamia wszystkie karuzele i atrakcje ich dzieciństwa, żongluje słońcami i podrzuca tęcze, wysypując z kieszeni razem z resztkami drobnych gwiazdy i meteoryty; jakie znaki dostrzegają wokół siebie, na jakich literach uczą się czytać; czy zdołają potem opowiedzieć swoim dzieciom i wnukom, jak na ich spokojnym niebie wprost nad ich głowami można było jeszcze zobaczyć majestatyczne i gasnące rozbłyski historii; historia ta była daleka i niedosiężna i miała krwawoczerwony odcień - jak tulipany, jak krew, jak coca-cola.
[s. 73-74]
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
środa, 5 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)