Pan Bieszk spojrzał najpierw na ojca, potem na szypra. Był to rodzaj niemego pytania - czy można temu knopowi96 powiedzieć prawdę. Żaden z nich nie zareagował. I nagle potoczyła się opowieść. Najpierw o Stutthofie, gdzie pan Bieszk trafił jako młody chłopak. W obozie spędził niemal rok, wystarczająco długo, by - kiedy Niemcy ogłosili amnestię dla Kaszubów nieobciążonych najcięższymi przestępstwami przeciwko Rzeszy Niemieckiej - zgodzić się na wstąpienie do Wehrmachtu. Ojciec pana Bieszka był już rozstrzelany - w tym samym obozie - jeszcze wtedy nie było gotowego krematorium i zwłoki poddanych egzekucji palono na stosach, w lesie, tuż za drutami pod napięciem. Pan Bieszk był akurat w komandzie, które przez cały dzień zbierało drewno z lasu na ten stos. Pożegnał ojca cichą modlitwą, więcej nie mógł zrobić. A potem były Kartuzy. Zgrupowanie czterystu młodych mężczyzn na front wschodni. Wielu z nich nie umiało więcej niż dwa, trzy zdania po niemiecku. Już w mundurach, choć jeszcze bez broni - tę mieli otrzymać dopiero na froncie - stali na peronie. Pod czujnym okiem gestapowców i SS-manów. Za nimi matki, żony, siostry, narzeczone. Lejące łzy. Nadjechał pociąg. Lokomotywa wypuściła syczący kłąb pary, rozległ się gwizd - znak do wsiadania. Ale nie wsiedli od razu. Nie. Stanęli na baczność i odśpiewali - nie wiadomo przez kogo zaintonowaną pieśń - Boże, coś Polskę. Wszystkie zwrotki. W mundurach Wehrmachtu. Wraz z refrenem - ,,Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie''. Było to niesamowite. Za taką pieśń trafiało się właśnie na Gestapo i do obozu. A tu nic. No, nic.
[96] Młody chłopiec (od kaszubskiego: knop).
[s. 189]
Takich mocnych uderzeń jest przynajmniej kilka, ale warto docenić nie tylko je. Warto czytać powoli a uważnie, bo to, jak Huelle niespiesznie rozwija opowieść, jak powoli, dygresyjnie kreśli szeroki horyzont okołowojennego świata, jak rozwija poplątane linie zdarzeń rozciągające się wszak na trzy epoki - to maestria wręcz chwinowska.