sobota, 30 czerwca 2012

Brdečka, Jiří: Lemoniadowy Joe

Tu Tornado Lou omdlała i zwaliła się na rewolwerowca, który dzielnie stawił czoła temu uderzeniu, przytomnie podtrzymując masywne ciało. Nasuwa się trafne porównanie, że padła mu w ramiona jak zwiędły, delikatny kwiat, ale ponieważ określeniem "zwiędły" obrazilibyśmy to świeże dziewczę, a słowo "delikatny", biorąc pod uwagę jej proporcje, jest nie na miejscu, musimy z porównania tego zrezygnować.
[s. 162]

Szaleństwo. Absolutne szaleństwo. Z jednej strony jakby western pisany dla ludzi wygłodniałych szaleństw Dzikiego Zachodu - wszyscy możliwi do wyobrażenia bohaterowie wszystkich możliwych opowieści kowbojskich spotykają się na kartach tej książki. Z drugiej, co za absurdalny wręcz pomysł - główny bohater, nieustraszony rewolwerowiec, który pije tylko lemoniadę i mdleje od samego zapachu alkoholu. Do tego nieprawdopodbne zwroty akcji i ostatecznie wyszła całkiem zabawna przygodówka, która w zręczny (także jeśli chodzi o operowanie językiem) sposób kpi sobie z westernowej konwencji.

Natomiast co z tym tekstem zrobił Oldřich Lipský w filmie, to mi się kompletnie nie podoba. Niestety kretynizm z tego zrobił. Przygodówkę z mrugnięciem okiem zmienił w długi korowód nieprawdopodobnych głupot. Chociaż każda z tych głupot osobno jest naprawdę pyszna:




To razem się kompletnie nie sklejają. Reżyserskie ingerencje w tekst (wycięcie kluczowych scen i postaci i dodanie choćby piramidalnie głupiej sceny finałowej, w zasadzie wywracającej biografię głównego bohatera do góry nogami) tylko mu zaszkodziły. Książka ładnie wyśmiewała westernową konwencję. Film tak bardzo popłynął w jej wyśmiewanie, że bardziej to boli w głowę niż bawi. Nie klikam. Możliwe, że gdybym nie przeczytał wcześniej książki, to bym klikał. Ale niestety.

Technikalia filmu: http://www.imdb.com/title/tt0058275/



środa, 27 czerwca 2012

Sława o zasięgu europejskim

Długotrwałe zabiegi Stefana-reżysera przyniosły efekty - mój ekstraordynaryjny talent aktorski, ale też nieprzeciętna uroda, ujmujący uśmiech i niebanalny sposób bycia zostały w końcu dostrzeżone za granicą.


Ten krótki filmik to tylko wstęp do kariery międzynarodowej. Już niebawem podbijam Hollywood, a potem Bollywood. A potem podróbki kubków z moją podobizną będa produkowane na stalę masową w Chinach i zaleją polski rynek ceramiki kuchennej. Za kilka miesięcy wylezę Wam z szafek!

PS: A wczoraj w Bufecie centralnym podobno pół godziny siedziałem naprzeciwko znanej aktorki. Ale jej nie poznałem, gdyż nie mam telewizora i nie poznaję aktorek. Gapiłem się za to na jej bułkę, i jak ją macza w maśle ziołowym, i myślałem że też bym coś zjadł. Aż przyszła Karlo i mi uświadomiła że się gapię na bułkę znanej aktorki. Ha! A dzisiaj to ja jestem znanym aktorem, in your face, znana aktorko, której nazwisko zdążyłem już zapomnieć. Miało coś wspólnego ze zwierzętami.


czwartek, 21 czerwca 2012

Dragomán, György: Biały król

Ostatni z zakupów z krakowskiej taniej książki przy Grodzkiej, z której nigdy nie wychodzę z pustymi rękami. Leżakowała najdłużej i przed przeczytaniem i po lekturze. Nie chcę, żeby bez sensu zbierała kurz przy biurku, więc odnotuję już teraz, choć jestem tak samo głupi jak byłem zaraz po lekturze.

Historia dzieciństwa przegranego, pisze Varga na ostatniej stronie okładki. I zachwyca się. Ja też się w sumie zachwycam, a przynajmniej kiwam głową z podziwem, głównie dlatego, że w sumie dramatyczna historia została w tej książce podana w tak prosty sposób, w tak neutralny, jakby dotyczyła - bo ja wiem - zaginięcia ulubionego ręcznika, a nie rozpadu rodziny. Tym bardziej jest wstrząsająca.

Ale co bardziej zwraca moją uwagę, to normalność okrucieństwa w tym świecie. Starsi biją młodszych, nauczyciele tłuką uczniów do nieprzytomności, robotnicy biją przypadkowe dzieci. Wreszcie funkcjonariusze służby bezpieczeństwa znęcają się nad wszystkimi wymienionymi wcześniej. I sporadycznie tylko budzi to w kimkolwiek jakiekolwiek zdziwienie.

A żadnego nie budzi w narratorze. Dziecko, a już nauczył się reagować jak zwierzę. Wiadomo, że będą bili - trzeba się skulić. Nie zadawać pytań, nie wzywać pomocy. Robić tak, żeby bolało najmniej, żeby przeżyć do następnego dnia.

Rozpuściło mnie dorastanie w czasach i w miejscu, gdzie raczej nie biją niż biją.


środa, 20 czerwca 2012

Bendyk, Edwin: Bunt sieci

Amerykański filozof Hary G. Frankfurt poświęcił pojęciu "bullshit" ciekawą rozprawkę opublikowaną w 1986 r. Wydana w 2005 r. ponownie jako samodzielny esej przez wiele tygodni nie schodziła z listy bestsellerów "New York Timesa". Czym jest więc bullshit?
Otóż ma się tak do rzeczywistości jak kłamstwo, kłamstwem jednak nie jest. To bowiem wymaga, by kłamiący wiedział, jaka jest prawda. Kłamcę i prawdomówcę łączy znajomość prawdy. Kto szerzy bullshit - nie kłamie, choć szerzy fałszywy obraz rzeczywistości, i dlatego w istocie bullshit gorszy jest od kłamstwa.
Frankfurt stwierdza już na samym początku swego eseju: "Jedną z najważniejszych cech naszej kultury jest to, że tak wiele w niej pieprzenia. Wszyscy o tym wiemy. Każdy z nas ma swój udział. traktujemy jednak tę sytuację za normalną". Dlaczego tak się dzieje? Zastanawia się filozof i dostrzega, że nie sposób uniknąć pieprzenia w sytuacji, gdy się jest zmuszonym do wypowiadania na tematy, o których nie ma się pojęcia.
[s. 48]

Tydzień temu książką Bendyka zachwycał się na łamach Polityki jego kolega z redakcji, Jacek Żakowski. Na samym blogu Bendyka można znaleźć odnośniki do wielu innych - pochwalnych i polemicznych - recenzji. Ja się nie rozpiszę, bo moim zdaniem książka jest... nijaka. Chciałem wiedzieć więcej niż wiem i nie udało się. Chciałem pogłębionej analizy i nie dostałem. Dostałem przystępną syntezę wydarzeń, dostałem pewne podstawowe interpretacje (najciekawsze w rozdziale, z którego pochodzi cytat), ale nic ekstra. Może to urok książek pisanych na szybko. Co nie znaczy, że nie warto przeczytać - zwłaszcza jeśli ktoś był wydarzeniami dookoła ACTA zaskoczony.


Edit:
Ale bardzo jestem zadowolony, że dzięki tej książce trafiłem na wykorzystany powyżej cytat i na źródła, do których on odsyła. Brakowało mi takiego pojęcia. Nie oglądam już od paru lat telewizji, ale zdarza mi się, goszcząc u kogoś, rzucić okiem. Nie jestem odcięty od portali informacyjnych. Generalnie przecieka do mnie cała ta codzienna paplanina: politycy, dziennikarze, celebryci, urzędnicy, "eksperci" i "autorytety", wszyscy już dawno porzucili mówienie na rzecz komentowania. Nowe treści powstają tylko jako komentarz do starych. Nie mają wartości, sa wyprane ze znaczeń, a często błędne, oderwane od faktów, nawet tych najprostszych do zweryfikowania. Nikt nie ma w sobie siły żeby na pytanie dziennikarza odpowiedzieć uczciwie, że nie skomentuje, bo się nie zna. Wszyscy komentują. Przymus komentarza generuje nowe puste znaczeniowo treści do skomentowania. I tak dalej, w nieskończoność. Brakowało mi zwięzłego słowa na określenie tego wszystkiego. Bullshit.

wtorek, 19 czerwca 2012

Winterson, Jeanette: Namiętność

Nigdy wcześniej nie byłem w kasynie i miejsce to rozczarowało mnie tak samo jak niegdyś burdel. Jaskinie grzechu są zawsze o wiele bardziej grzeszne w wyobraźni. Czerwony plusz nie jest tu tak szokująco czerwony jak ten w twoich snach. Brak kobiet z nogami tak długimi, jak się się spodziewałeś. Poza tym w wyobraźni do takich miejsc zawsze wchodzi się za darmo.
[s. 150]

Nigdy wcześniej nie czytałem objawienia literatury angielskiej1 i lektura ta rozczarowała mnie. Objawienia literatury są zawsze o wiele bardziej ekscytujące w recenzjach aniżeli w rzeczywistości.

Spoko napisane, ale żeby od razu objawienie?

---
[1] Jak głosi okładka.


poniedziałek, 18 czerwca 2012

Littell, Jonathan: Suche i wilgotne

Nawet po śmierci faszysta na ogół pozostaje suchy:
Na kamieniach spoczywały ich ciała o wytrzeszczonych oczach, o rudawym delikatnym zaroście. Wyschnięte kości żeber zdążyły już rozedrzeć szarozieloną tkaninę bluz (150).

Tuż przy wozach ciągnął się długi rząd zwłok barwy kości słoniowej (260).

Albo też, jeżeli już naprawdę nie jest to możliwe, pozostaje przynajmniej twardy: "Nasz niemiecki łącznik stał jak kołek wbity w gęste bagno, z zatopioną głową, z nogami w powietrzu" (251).
Czytając te wszystkie przykłady, odnosimy wrażenie, że próba zneutralizowania śmierci faszysty - poza używaniem określeń związanych z przezroczystością, twardością, bielą czy wyschnięciem - opiera się ostatecznie na okrutnej precyzji w oddawaniu szczegółu. Opisując własną śmierć, faszysta rozcina słowami, patroszy, rozczłonkowuje, a więc klasyfikuje, kategoryzuje, dzieli tę potworność, która i jego dopadła. Przyszpila śmierć jak motyla, żeby nie wyciekła, nie wypłynęła, żeby go nie wessała.

[s. 61-62]

Numery stron w nawiasach odwołują się do analizowanej przez Littela książki belgijskiego faszysty Léona Degrelle'a: Front wschodni.
Zamierzam sobie powtórzyć lekturę Łaskawych i Dobiasz zasugerował ten esej w charakterze wstępu. Sam esej jest umiarkowanie interesujący, a może inaczej - jest ponadstandardowo interesujący wyłącznie dla ludzi, którzy zwracają uwagę na twórczą, często podstawową rolę języka w kreowaniu i ustanawianiu rzeczywistości. Średnio zwraca uwagę na wojskowy aspekt kampanii wschodniej, ale z całą pewnością daje do ręki cenne narzędzia interpretacyjne przy lekturze innych tekstów. Przede wszystkim samego Degrelle'a, choć ja się chyba nie skuszę. Ale na powtórkę z Łaskawych już się zasadzam.

niedziela, 17 czerwca 2012

Sieniewicz, Mariusz: Miasto szklanych słoni

Niedziela. Jeden z tych pierwszych marcowych dni, gdy świat zaczyna oddychać zielenią. Poszarzałe trawy nabierają żywszych kolorów. Resztki śniegu przypominają rozczochrane peruki, porzucone w oszołomieniu przez zimę. Zbałamucił ją bladolicy flirciarz spod polarnej gwiazdy. Obiecał zamki na lodzie i sople na wierzbach.
Tylko patrzeć, jak na niebie pojawią się ptasie klucze, by otworzyć drzwi wczesnej wiosny. Rozgęga się niebo, zacznie klekotać, trelować zmienione w skrzydlate melodie. Słońce nie będzie już tylko światłem. Będzie jaśniejącym ciepłem, od którego korony drzew zmienią się w kolorowe wianki, rozpączkowane zawiązkami kwiatów.
Okna domów otwierają się szeroko. Świeżo wyprane, plisowane firanki powiewają z lekkością roztańczonych baletnic. Obok trzepaka dres Bogdan chwieje się pod ciężarem dywanu. Ratlerek szczeka, staje na tylnych łapach. Z bocznej kieszeni bluzy wypadają dzieła wybrane Tuwima.
[s. 112]

Bardzo ładnie napisana książka i bardzo ciekawie skonstruowana. W zasadzie aż do końca nie wiedziałem, czy któraś z przeplatających się dwóch narracji to rzeczywistość, czy wszystko to sny wariatów, którzy - tak się złożyło, wyśnili siebie nawzajem. Trochę sobie, ale to prostackie skojarzenie, pomyślałem potem o tej piosence:



Tak się jej z kolei złożyło, że utknęła w kontekście politycznym, ale gdyby wrócić do korzeni, to byłoby w zasadzie to samo.