Po tym jak
napisałem o Dark City, że to rewelka na miarę Matriksa albo i lepiej (czy coś jak to), na fejsiuniu zaprotestował Majk-Wieczny-Malkontent mówiąc, że może z palca sypnąć tytułami znacznie lepszych filmów eksplorujących koncepcję
virtual reality. I sypnął. Na część jego sugestii zareagowałem intuicyjnym sprzeciwem - wydawało mi się, że są fundamentalne różnice w podejściu do tego vr pomiędzy nimi a dwoma wymienionymi na początku. Części nie znałem.
Do dziś uzupełniłem zaległości i mogę pokusić się o próbę zestawienia.
[1] Jest tak zdeformowany i opresyjny, że wyjście z vr nie stanowi powrotu do żadnej "normalności" w interpretacji widza.
[2] Z powodu opisanego powyżej. Może tylko wpaść z deszczu pod rynnę.
[3] Może przejąć kontrolę nad vr, ale nie ma żadnego "zewnątrz".
[4] Ta sytuacja balansowania pomiędzy narkotycznym odurzeniem a permanentną inwigilacją jest teoretycznie do zmiany, ostatecznie to ludzie sami wygenerowali sobie taki świat, ale w praktyce sytuacja jest beznadziejna. Tak bym widział pesymistyczne przesłanie tego filmu.
[5] Może, pod warunkiem zaakceptopwania rychłej śmierci ze starości, OIDP - tego filmu sobie nie przypomniałem teraz na potrzeby zestawienia, może źle pamiętam.
[6] Generalnie "zamazywanie pamięci" jest operacją dobrowolną, ale akurat ten bohater został jej poddany bez zgody - OIDP.
[7] Tego mi Majk nie sugerował, przypadkiem oglądałem w tym samym czasie i okazało się, że tematyka podobna. Choć oczywiście podejście kompletnie inne i inna realizacja, ostatecznie ten film od pozostałych dzieli blisko 20 lat.
[8] Albo i nie - w finałowej scenie bohater przyjął na wiarę, że wydostał się do prawdziwego świata, nie próbował wyjechać za miasto i jechać do oporu ;)
Po takim zestawieniu podtrzymuję moją opinię, że jeśli chodzi o zupełne podstawy konstrukcyjne opowiadanej historii,
Dark City i
Matrix są filmami zupełnie innymi od pozostałych. W zasadzie tylko one ukazują vr jako coś nadanego z góry, jako coś, w czym można
obudzić się pewnego dnia - to znaczy uzyskać świadomość przebywania w vr, i co gorsza - nie mieć wyjścia z tej sytuacji. w Pozostałych filmach to vr to rodzaj gry, albo wyzwania, przygody, czasem nieporozumienia lub kary, ale zawsze istnieje pewien zewnętrzny świat, do którego można - zwykle z trudem, nie bez przeszkód, z narażeniem życia, ale można się wydostać.
Filmy różnią się także w ocenie tego vr. Są takie, które zdają się mówić (jak
13th floor), że to zabawa niebezpieczna, gra, w którą grać nie wolno - inne (
Incepcja) nadają wszystkiemu posmak stosunkowo bezpiecznej, choć oczywiście niepożądanej przez ogół spokojnych mieszczan tej ziemi, awanturniczej przygody, czy nawet pewnego rodzaju luksusu (
Vanilla Sky).
Tak czy owak, są to filmy z gruntu inne niż
Dark City i
Matrix - te bowiem proponują zadać sobie pytanie: "a co, jeśli nasz świat to faktycznie tylko iluzja, i co, jeśli z tej iluzji nie ma wyjścia?".
Z całego tego zestawienia jeszcze tylko dwie pozycje delikatnie wyróżniają się, jeśli chodzi o pomysł:
A Scanner Darkly zaskakuje niezwykle mrocznym przesłaniem - to nasz świat my sami (my - w sensie rządy, które wybieraliśmy, wybory, których dokonywaliśmy, dyktowane głupotą, wygodnictwem, lenistwem etc.) zmieniliśmy w vr, z której nie ma już ucieczki;
13th floor finałowym niedopowiedzeniem, bo ja interpretuję je na korzyść filmu jako niedopowiedzenie (można na niekorzyść - jako tandetny happy end) oraz spostrzeżeniem, że to, co kreowane jest wewnątrz vr również w pewnym sensie zasługuje na miano
życia.
No, to teraz czekam na majkowe protesty, a tymczasem sobie ku pamięci krótkie opinie o w/w:
- Christopher Nolan: Inception - znakomita przygodówka. Czysta rozrywka, świetne efekty, prosto rozrysowany plan gry,no naprawdę miodzio. Tylko te wątki rodzinne miejscami nieco przesłodzone.
- Richard Linklater: A Scanner Darkly - mocne uderzenie. Ogląda się czasami męcząco, z uwagi na "narkotyczne" zachowania bohaterów, ale generalnie warto się przebić, w pesymistyczny sposób daje do myślenia. Godna odnotowania koncepcja graficzna, wcześniej takiej nie widziałem.
- David Cronenberg: eXistenZ - trochę pierwowzór Incepcji, tylko bardziej odrażający i z małą ilością efektów. Ale ogląda się pysznie.
- Cameron Crowe: Vanilla Sky - nie pamiętam, dawno oglądałem.
- Paul Verhoeven: Pamięć absolutna - jw.
- Steven Lisberger: Tron - niby klasyk, ale zestarzał się brzydko. Czekam na Legacy.
- Josef Rusnak: The Thirteenth Floor - bardzo ładny film, w zasadzie prawie do końca nie wiedziałem o co chodzi i co jest grane. A na końcu albo rozczarowanie tandetą albo porozumiewawcze mrugnięcie okiem. Ja wolę wierzyć w to drugie. Generalnie warto.