poniedziałek, 28 października 2013

Pawlikowski, Paweł: Ida

Tego, jak ładny jest ten film, nie da się w żaden sposób opowiedzieć. Trzeba obejrzeć, żeby zachwycić się kompozycją każdego kadru. Ascetycznością środków przekazu. A jednocześnie nie sposób nie docenić bogactwa scenografii - znalezienie prawdziwej Polski z roku 1962, tak, żeby móc w niej nakręcić długie, niepoobcinane do granic możliwości, ale pełne, odpowiednio skomponowane sceny, to jest jednak nie lada wysiłek.

Zachwyca wszystko. Warstwa wizualna. Muzyka. Oszczędność dialogów, których i tak zostaje wystarczająco wiele, żeby zmusić do myślenia.

I najlepsze. W zasadzie nie ma tam bohatera, o którym nie warto chwilę pomyśleć.



Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt2718492/?ref_=fn_al_tt_1

niedziela, 20 października 2013

Eco, Umberto: Wahadło Foucaulta

Tylko cytaty. Przez półtora roku nie napisałem komentarza i już nie napiszę. Nic nie pamiętam, przepadło, stracone.

Po dwóch latach obcowania z humanistami, którzy recytowali formuły mające skłonić naturę do czynienia tego, czego czynić nie chciała, dotarły do mnie wiadomości z Włoch. Moi dawni towarzysze, a przynajmniej niektórzy z nich, strzelali w kark każdemu, kto się z nimi nie zgadzał, by zachęcić w ten sposób ludzi do robienia rzeczy, których nie mieli ochoty robić.
Nie mogłem tego pojąć. Uznałem, że należę teraz do Trzeciego Świata, i postanowiłem pojechać do Bahii. Ruszyłem z historią kultury renesansowej pod pachą oraz z książką o różokrzyżowcach, która dotychczas stała nierozcięta na półce.
[s. 189]

Parę wieczorów spędziłem w knajpach w dzielnicy Schwabing - w tych ogromnych kryptach, gdzie muzykują starsi wąsaci panowie w skórzanych krótkich spodenkach, a pochylone nad litrowymi kuflami piwa rzędy zakochanych ślą sobie uśmiechy przez gęste opary wzbijające się znad dań z wieprzowiny [...].
[s. 326]

Škvorecký, Josef: Batalion czołgów

Drugie spotkanie z Josefem Škvoreckým i drugi absolutny hit.

W głośnikach rozległa się komenda: - Dywizja, baaaczność! - żołnierze znieruchomieli, usłyszeli dudniący głos generała: - Plutonowy Oczko! - brzmiący jak dźwięk trąb na Sądzie Ostatecznym, potem w kontraście do niego słabiutki głosik Oczki: - Ta jes! - i znów ogłuszająca komenda: Do mnie marsz!

Plutonowy Oczko wyruszył po swoją sławę niezbyt przepisowym krokiem. Wdrapał się na trybunę i jako tako zameldował się generałowi. Ten wyjął z czarnego etui pozłacaną odznakę i przypiął ją Oczce do piersi. - Towarzyszu plutonowy - dudnił przy tym w megafonach jego głos - z upoważnienia towarzysza ministra obrony narodowej, generała armii, doktora Aleksieja Czepiczki, mianuję was mistrzem w kierowaniu czołgiem!

Po chwili w głośnikach coś zabełkotało, co zapewne miało być regulaminowym: - Ku chwale ojczyzny! - i co mógł wypowiedzieć jedynie plutonowy Oczko. W tym momencie generał się zagalopował: wzruszony widokiem piegowatej, chłopskiej twarzy przed sobą, przypomniał sobie inne takie twarze, które go otaczały w czasie wojny w czołgu i w koszarach (tak różne od twarzy, które dziś otaczają go w ministerstwie) i popełnił fatalny w skutkach błąd. Czerwone, niedźwiedzie łapska Oczki dawały gwarancje prawdziwego, a nie tylko udawanego mistrzostwa, więc wzruszony frontowiec spytał go uprzejmie:
- Jak tam, towarzyszu plutonowy? Jak to zrobiliście, że tak dobrze nauczyliście się kierować czołgiem?
Jego słowa wyraźnie odtwarzały megafony. Chwilę potem nie mniej wyraźnie wzmocniły głos plutonowego Oczki:
- Kurwa, towarzyszu generale, ja jestem, kurwa, w cywilu normalnie kierowca, kurwa, jednego alfonsa.
Wśród stojących z tyłu oficerów nogi ugięły się pod dowódcą Siódmego Batalion Czołgów kapitanem Vaclavem Matką i musiał go podtrzymać jego zastępca ds. politycznych. A ptaki na niebie wreszcie podjęły decyzję. Bez rozkazu ustawiły się w klucz i w regularnej formacji skierowały na południe, do bardziej gościnnych krajów, w których na razie wciąż jeszcze rządził wróg klasowy.
[s. 242-243]


Tym razem znacznie lżej - w sumie po prostu na wesoło, taką nawet wesołością Szwejkową. Nie zapominając o tym, że szwejkowość jest pewną postawą, fasadą, która ma umożliwić poradzenie sobie z uwierającą rzeczywistością, przy tej książce po prostu nie da się nie rechotać ze śmiechu. No i jednocześnie jak ładnym językiem jest to napisane. Poetycką wręcz frazą. Sama radość, takie słowa na niedzielę.

Rodzina Brueghlów

Z pewnym opóźnieniem* odnotowuję swoją obecność na wystawie Rodzina Brueghlów - arcydzieła malarstwa flamandzkiego we wrocławskim Pałacu Królewskim.

O wystawie tutaj, zresztą była szeroko komentowana w mediach, więc wszyscy wiedzą co i jak.

O moich wrażeniach artystycznych krótko: no, fajnie. Ja lubię flamandzkie, choć w sumie nie wiem czemu. Może ze względu na żywe kolory, może na prostotę, na czystość przekazu. Może z uwagi na życiową tematykę. Może to kwestia tego, że do prostego chłopaka ze wsi przemawiają proste rzeczy. Jak widzę Pochlebców Pietera Brueghla Młodszego, to wiem o co chodzi.

O wrażeniach organizacyjnych nieco więcej. Po pierwsze - wystawa rozczarowująco skromna. Może to kwestia wąskiego tematu, ale miałem wrażenie, że wszystkiego do obejrzenia jest niewiele. Po drugie - słaba oprawa multimedialna. O ile się nie mylę, towarzyszył jej jeden (!) telewizor, na którym były pokazywane wyłącznie wybrane obrazy z powiększeniem na wybrane fragmenty. Nie pamiętam, czy z komentarzem audio na słuchawki czy bez. Po trzecie - kiepska organizacja. Klaustrofobiczne salki wystawowe z marnym oświetleniem, mikroskopijne podpisy pod obrazami, część w ogóle nie doświetlona. Nawet jak widać obraz, to trudno się dowiedzieć, co to za jeden. No i wreszcie cena - 40 złotych za bilet (uświadommy sobie - 10 EUR) za wstęp na niewielką, niezbyt imponującą i niezbyt przekrojową wystawę, bez opracowania multimedialnego i bez imponującej organizacji? OK, nie jestem koneserem sztuki, ale zwykle jak bywam w miastach Europy, to staram się odwiedzić jakąś galerię czy muzeum. Zwykle za 10 EUR dostaję więcej.



* bo wystawa skończyła się 5.10.

Niech żyją wakacje

A, bo ja byłem na wakacjach. Tylko jakoś zapomniałem zanotować.
Byłem w Porto, które jest najcudowniejsze na świecie. I w okolicach. I w Lizbonie. Lizbona jest mniej cudowna, ale też daje radę.


Aha, i tylko lizbońska służba zdrowia jest taka bez szału. Zwłaszcza okuliści :/

Kupa uciech

Gore Verbinsky: The Lone Ranger
Jak wycisnąć więcej z Piratów z Karaibów nie kręcąc kolejnej części Piratów z Karaibów? No właśnie. Tyle, że nie ma to ułamka świeżości oryginału. Ale i tak się kilka razy uśmiałem, no i wizualnie też daje radę. Jest również odrobinę pedagogicznie, ale jak ktoś nie jest Amerykaninem, to nie powinno go za bardzo uwierać. Za nakręcenie sceny konnej pogoni po dachach a potem po jadącym pociągu niecały rok po premierze Skyfall podwójne propsy, nawet jeśli to wyszło przypadkiem.

Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt1210819/


Robert Schwentke: R.I.P.D.
W sumie całkiem interesujący sposób na rozegranie całkiem sztampowego tematu. Kilka sucharów, kilka całkiem zabawnych momentów, niezłe efekty wizualne, ogólnie nawet niegłupi sposób na półtoragodzinny relaks. Oczywiście nie bez ckliwych wstawek, ale w akceptowalnym wymiarze.


Technikalia: http://www.imdb.com/title/tt0790736/