Nawet po śmierci faszysta na ogół pozostaje suchy:
Na kamieniach spoczywały ich ciała o wytrzeszczonych oczach, o rudawym delikatnym zaroście. Wyschnięte kości żeber zdążyły już rozedrzeć szarozieloną tkaninę bluz (150).
Tuż przy wozach ciągnął się długi rząd zwłok barwy kości słoniowej (260).
Albo też, jeżeli już naprawdę nie jest to możliwe, pozostaje przynajmniej twardy: "Nasz niemiecki łącznik stał jak kołek wbity w gęste bagno, z zatopioną głową, z nogami w powietrzu" (251).
Czytając te wszystkie przykłady, odnosimy wrażenie, że próba zneutralizowania śmierci faszysty - poza używaniem określeń związanych z przezroczystością, twardością, bielą czy wyschnięciem - opiera się ostatecznie na okrutnej precyzji w oddawaniu szczegółu. Opisując własną śmierć, faszysta rozcina słowami, patroszy, rozczłonkowuje, a więc klasyfikuje, kategoryzuje, dzieli tę potworność, która i jego dopadła. Przyszpila śmierć jak motyla, żeby nie wyciekła, nie wypłynęła, żeby go nie wessała.
[s. 61-62]
Numery stron w nawiasach odwołują się do analizowanej przez Littela książki belgijskiego faszysty Léona Degrelle'a: Front wschodni.
Zamierzam sobie powtórzyć lekturę Łaskawych i Dobiasz zasugerował ten esej w charakterze wstępu. Sam esej jest umiarkowanie interesujący, a może inaczej - jest ponadstandardowo interesujący wyłącznie dla ludzi, którzy zwracają uwagę na twórczą, często podstawową rolę języka w kreowaniu i ustanawianiu rzeczywistości. Średnio zwraca uwagę na wojskowy aspekt kampanii wschodniej, ale z całą pewnością daje do ręki cenne narzędzia interpretacyjne przy lekturze innych tekstów. Przede wszystkim samego Degrelle'a, choć ja się chyba nie skuszę. Ale na powtórkę z Łaskawych już się zasadzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz