Zwykle książki są o czymś. Jest jakaś myśl, jakaś historia, jakiś bohater, jakieś uczucie - coś, co wymaga wyrażenia. I wyrażane jest w postaci książkowej. Zwykle. Pałac Ostrogskich jest książką napisaną cudownie, perfekcyjnie i bez skazy - o niczym. Autor po prostu lubi opowiadać, a że wychodzi mu to całkiem zgrabnie, no to sobie opowiada książkowo. I tak właśnie powstała bardzo dobrze napisana książka o niczym.
Kiedy już skończyłem ją czytać, sięgnąłem do recenzji internetowych. Otóż jest to książka o nieustającej walce porządku i chaosu, podobno. Aha. No może. Na przyjemność lektury to nie wpływa.
Pierwszy kontakt z Pałacem Ostrogskich
Jest tak, że niedaleko Zamku Ostrogskich rozciąga się coś w rodzaju zapuszczonego parku (piszę: "coś w rodzaju zapuszczonego parku", chociaż cała Warszawa jest czymś w rodzaju zapuszczonego parku). Dalej, za tym parkiem, rozciąga się ogromny i pochyły teren, wielka skarpa, całkowicie zajęta przez bliżej nieokreślony klasztor (bliżej nieokreślony, ale chyba żeński, bo otoczony wyjątkowo wysokim murem). Prawdopodobnie lochy rozciągające się pod Zamkiem Ostrogskich docierają także i do tego klasztoru, który składa się z dwóch czy trzech pałacyków oraz gigantycznego ogrodu warzywnego, jak gdyby zakonnice pochłaniały ogromne ilości sałaty. Może obok klasztoru jest tam królikarnia, może żyją tam króliki i dlatego ogrody klasztorne są tak dokładnie izolowane od reszty świata, bo jak wiadomo, króliki są ruchliwe i trudne do utrzymania w jednym miejscu. Ale w takim razie mury nie stanowiłyby dla nich problemu, wystarczyłoby się pod nimi podkopać. A wtedy mogłyby trafić do podziemnych lochów przy Pałacu Ostrogskich, być może razem ze ścigającymi je zakonnicami. A wtedy mogłoby dojść do katastrofy, bo mogłaby się uaktywnić cała stopniowa gama niuansów, która istnieje pomiędzy jednym biegunem, jakim jest bycie królikiem, a drugim, jakim jest bycie zakonnicą. Tak jak to się dzieje z dźwiękami wydawanymi przez Chopina (tego pianistę i kompozytora), które zmieniając się w jakąś nutę, ciągle zachowują w sobie echo innej nuty, którą przed chwilą były. Być może tylko w taki płynny sposób można zmienić jedną istotę w drugą, zakonnicę w zaskronicę, zakrólicę, zakrólika, w końcu królika. Być może tylko w taki sposób można zmienić ogromny klasztorno-modlitewny świat uczuć w beztroskie chrupanie. Wyobraźcie sobie kontakt z królikiem, który ciągle zachowuje w sobie klasztorny pogłos. Wyobraźcie sobie karmienie takiego królika marchewką.
[s. 50-51]