wtorek, 9 marca 2010

Lao Che: Prąd stały / Prąd zmienny - płyta i koncert

Muzycznie w większości jest OK. Bardzo wyraźna zmiana brzmienia w stosunku do poprzednich płyt - wyczuwalne są klimaty, które Spięty wprowadził w Antyszantach: dużo elektroniki, nasuwają się też skojarzenia z zimną falą.
Ale tekstowo... no niestety jest słabo. Z kilku źródeł usłyszałem informację - nie wiem, na ile pewną - że teksty powstawały w niejakim pośpiechu. To by było wytłumaczenie, bo są, jak na możliwości Spiętego, słabe i niechlujne.

Efekt końcowy jest nierówny. Są takie kawałki, w których ani muzyka ani tekst się IMHO nie bronią (Historia stworzenia świata), są takie, w których akceptowalna muzyka jest nokautowana słabym tekstem (Kryzys), takie, w których przeciętny tekst jest równoważony dobrą muzyką (Czas), i - na szczęście - takie, które są po prostu całościowo bardzo OK: Życie jest jak tramwaj czy Urodziła mnie ciotka.

Zaliczyłem też koncert w Palladium, 6 marca. Niestety, bez euforii. Żaden kawałek z płyty nie zyskał jakoś niesamowicie w wykonaniu koncertowym, a niektóre nawet straciły. Sam O'Tnosc na przykład - na płycie jest to bardzo spójna piosenka. Muzycznie prosta, ja mam wrażenie takiej czystej linii. Do tego całkiem w porządku tekst, niby bez zachwytów, aż do ostatnich wersów, które rozkładają na łopatki zupełnie i bez dyskusji. I ta prostota tekstu i czystość muzyki się fajnie zgrywa. Na koncercie ta piosenka została czymś okrutnie zaśmiecona, jakimiś brzdąkaniami w tle, przeszkadzajkami, nie wiem czym. Szkoda.

Pamiętam rok 2008, po wydaniu Gospelu jeździłem za Lao na koncerty jak szalona groupie. Zabawa, energia. I na tym koncercie też się najlepiej bawiłem przy tych kawałkach, które już znałem. Prąd stały / Prąd zmienny to nie jest zła płyta, ale poprzeczka, jaką sobie zespół postawił wcześniej, była tak wysoko, że tym razem skok się nie udał.