niedziela, 29 sierpnia 2010

Trudi Canavan, czyli nawet niegłupia fantastyka

Dawno temu, dziecięciem będąc, czytałem dzikie ilości fantastyki - zarówno fantasy jak i sf. Jednak im więcej i im bardziej świadomie czytałem w ogóle, tym częściej miałem wrażenie, że pisarze, którzy nie potrafią pisać, zaczynają się zajmować fantastyką. Że stosunkowo dużo jest w tym gatunku słabizny, i że coraz trudniej przychodzi mi znalezienie czegoś dobrze napisanego i wciągającego.

Teraz nie czytam fantastyki prawie wcale. Czasami próbuję znaleźć coś ciekawego na bibliotecznych półkach, ale jakoś mnie nie wychodzi - po paru stronach odkładam zniechęcony prawie wszystko, na co trafię. A szkoda - bo fantastyka odpręża, pozwala przyjemnie i niemęcząco stracić trochę czasu.

Przypadkiem wpadłem na książki Trudi Canavan. Format zniechęca, bo zwykle są to tomy po około 500 stron. Ale są tak dobrze napisane, że kiedy po pracy szedłem do wypożyczalni, po południu siadałem do lektury, to nie miałem ochoty od niej wstawać aż do końca - a tekst wchodził tak gładko, że ten koniec następował jeszcze tego samego wieczora.

Opisywać, cytować, analizować - nie ma czego, bo to czysta rozrywka elegancko mieszcząca się w konwencji fantasy - ale notuję sobie ku pamięci i polecam ewentualnym zainteresowanym.

Niedawno ukazał się ostatni tom z trylogii Ery Pięciorga i bez najmniejszych wątpliwości zamierzam stracić na niego kolejne popołudnie.

Brak komentarzy: