czwartek, 13 maja 2010

Couto, Mia: Ostatni lot flaminga

Pisałem, że Lunatyczną Krainę trudno zrozumieć? To była książka-pikuś, całkowicie jasna, spójna i przejrzysta. Ostatni lot flaminga to jest dopiero ostra jazda bez trzymanki:

Oto nagi fakt: na samym środku drogi krajowej, przy wjeździe do miasteczka Tizangara pojawił się amputowany penis. Odcięte okazałe przyrodzenie. Znalezisko poraziło mieszkańców. Zbiegli się hurmem. Zwartym kołem otoczyli ową rzecz. Ja też tam byłem, ale nie chcąc rzucać się w oczy, trzymałem się na uboczu. Wiadomo, że stojąc z boku, widzi się więcej, jest się zarazem mniej widocznym. Jak mówi przysłowie: gdy igła wpadnie do studni, wielu zagląda, niewielu jednak schodzi, by jej poszukać.
W naszym miasteczku nigdy nie wydarzyło się nic niezwykłego. W Tizangarze tylko fakty są nadprzyrodzone. A o faktach się nie dyskutuje. Toteż pognali tam wszyscy jak jeden mąż i nikt nie ruszył się ani na krok. Przez cały dzień wśród gapiów wrzało od plotek. Wymieniali wątpliwości, pokrzykiwali.
- Trzeba by to sprzątnąć... jeszcze ktoś rozjedzie.
- Rozjedzie? Raczej rozczłonkuje!
- Biedny facet, okulał na trzecią nogę.
Ludziska kłębili się i bazarowali w najlepsze, gdy nagle ktoś wypatrzył na niebie błękitny beret.
- Patrzcie, tam, na czubku drzewa!
Był to beret żołnierza Narodów Zjednoczonych. Wisiał na gałęzi, kołysany bryzą. Gdy zorientowali się, co to za beret, gwar ucichł jak nożem uciął. Natychmiast zmienili front. Nie warto robić tyle szumu, przecież nic się nie stało, po prostu zadziwiło ich coś, czego nigdy wcześniej nie widzieli. Rozchodzili się pośpiesznie, przebąkując półgębkiem:
- Teraz dopiero rozpęta się burza.
- Lepiej pilnować własnego nosa.
- Spadajmy stąd!
Rozpierzchli się zatrwożeni. Na gorącym asfalcie pozostał osierocony wypustek. Na suchej gałęzi, wśród podmuchów wiatru, tkwił misyjny beret. Błękit na tle błękitu.
[s. 11-12]

W dużym skrócie: w Tizangarze (Mozambik, ale nie znalazłem tego na mapie, więc pewnie jest to miejsce fikcyjne) tajemniczo wybuchają ludzie. Mężczyźni. Znikają bez śladu, nie ma zwłok, nie ma szczątek, zostają tylko urwane penisy. Ponieważ znikają tak między innymi żołnierze UN, w wyjaśnienie sprawy są zamieszani nie tylko lokalni oficjele, ale także urzędnicy z Europy. Przy czym 'wyjaśnienie sprawy' jest terminem całkowicie nieprzystającym do tej książki:

Niech się pan ma na baczności, panie Massimo: usta są wielkie a oczy małe. Innymi słowy, jak mówią tutejsi: osioł zjada kolce delikatnym językiem. Tu jest bardziej niebezpiecznie, niż pan sądzi. A dlaczego niebezpiecznie? Przekona się pan o tym sposobem kaczki. Bo kaczka dowiaduje się, jak twarde są rzeczy, dopiero gdy złamie sobie dziób.
[s. 109]

Nic tu nie jest wyjaśnione. Żadne pytanie nie znajduje odpowiedzi, którą ja byłbym gotów uznać za logiczną. Żadna konwersacja nie wygląda jakby miała zrozumiały początek i jakikolwiek cel. To nie jest nawet realizm magiczny. To jest czysta magia, która jednocześnie jest rzeczywistością. Rzeczy, które się dzieją, jakiekolwiek by nie były, po prostu się dzieją, są faktami, a z faktami ani "o faktach się nie dyskutuje":

Jego Ekscelencja
Sekretarz Generalny Narodów Zjednoczonych


Przypadł mi w udziale smutny obowiązek powiadomienia o całkowitym zniknięciu jednego z krajów w dziwnych i niezbyt wytłumaczalnych okolicznościach. Zdaję sobie sprawę z tego, że niniejsze sprawozdanie spowoduje odwołanie mnie z grona konsultantów ONZ-etu, ale nie mam wyboru, muszę relacjonować rzeczywistość, która mnie otacza: cały ten kraj po prostu zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie ma terytorium ani ludzi, ziemia pogrążyła się w ogromnej czeluści. Piszę z krawędzi tego świata, w obecności ostatniego ocalałego mieszkańca.
[s. 134]

Przy czym im dalej w tekst tym lepiej widać, że Couto jest pisarzem jednego tematu: wojny. Wyjaśnienia nie ma, nie może być, i wcale o nie nie chodzi. Chodzi o obrazek z kultury, która tak mocno ukształtowała się w czasie wojny, że nawet, kiedy teoretycznie panuje pokój, i tak funkcjonuje w tym pokoju na zasadach wojennych. W tej książce język jest spokojniejszy niż w Lunatycznej, mniej w nim neologizmów, choć składnia i słownictwo nadal są czasami zaskakujące. Ale bardziej zaskakuje sama treść. W kolejce stoi jeszcze jedna książka Couto. Zobaczymy, co z tym moim rozpoznaniem tematycznym będzie po tej lekturze.

Brak komentarzy: