Tom opowiadań bardzo nierównych. Czasami zaskakująco dobrych, jak Tamta Wilcza Moniki Rakusy (zaskakująco, bo nagle: WTF is Monika Rakusa?), dobrych z lekkimi zastrzeżeniami, jak Przekątna Moniki Powalisz (lekko zalatuje harlekinową tandetką, ale generalnie raczej wzrusza niż bawi), po-prostu-rewelka-i-nie-mam-pytań, jak teksty Marka Kochana czy Antoniego Libery, czasami zaskakująco przeciętnych, jak Zły powraca Krzysztofa Vargi (czemu zaskakująco, to chyba nie wymaga komentarza), a czasami po prostu żenująco słabych, jak Zdradzeni o świcie Bohdana Sławińskiego.
Większość opowiadań to jednak teksty po prostu OK[2], na poziomie typu trzy gwiazdki na pięć, albo takiej knajpy, do której pójdziesz z dziewczyną, ale nie na pierwszej randce. Poza paroma perełkami nic specjalnego. Szkoda. Zastanawiam się, jak wyglądałaby prawdziwa pierwsza wielogłosowa powieść o Warszawie. Pewnie byłoby to przedsięwzięcie, którego nie dałoby się przeprowadzić na 21 osób, raczej na 5-6 może. Pewnie wymagałaby albo jakiegoś uspójnienia osi czasowej wydarzeń albo uzgodnienia wspólnych bohaterów. I może mogłaby stać się jakimś dobrym literackim przewodnikiem po mieście, bo mimo wyrysowanej na okładce mapki, podróżowanie i poznawanie Warszawy z ta książką jest raczej niemożliwe.
Ale generalnie czytało się miło, chyba 4 godziny i było po temacie, także weszlo gładko. Mikołajowi dziękuję ;)
---
[1] Wydaje mi się, że da się dostrzec jeden wspólny motyw: lekki trend narzekania na przyjezdnych, na zmiany, na ogólne schamienie miasta. Jeśli nie wypowiedziana wprost, to jakoś tam sygnalizowana jest w tych opowiadaniach tęsknota za Warszawą bardziej lokalną, dla swoich.
[2] Co trochę dziwi, bo jednak Jacek Dehnel wybrał rewelacyjny koncept, a jednak napisał po prostu OK. Sylwia Chutnik wybrała świetny temat i wymyśliła bohaterkę z krwi i kości, a jednak napisała po prostu OK. Tomasz Piątek postanowił się trochę zabawić i wyszło mu nawet zgrabnie, a jednak po prostu OK. W ogóle, zestaw nazwisk imponujący, a efekt po prostu OK. To może w sumie znaczyć, że ja po prostu marudzę. Może być, że mnie np. napadły zimowe nastroje, czego dowodem może być wybór cytatu:
Pomysł, żeby przesunąć ich przyjazd do Polski na kwiecień i spotkać się we trzech na dwudziestopięcioleciu święceń kapłańskich Witka, byłby dla Janusza zbyt dziwaczny, żeby go realizować, ale akurat po raz pierwszy od czasu emigracji w osiemdziesiątym drugim, poczuł się w Niemczech nieswojo, prawie tak jak na samym początku. Nic nie mówił Eli, obawiając się, jak przyjmie tę jego chwilową słabość, ale nocami budził go nieokreślony niepokój, w biurze od dawna łykał po kryjomu jakieś tabletki na wzmocnienie, coś z magnezem na bazie żeń-szenia, a przede wszystkim uświadamiał sobie, że zabrnął, że sprawy, które nigdy nie wydawały mu się ważne - to, że nie ma dzieci ani, w gruncie rzeczy, przyjaciół - zaczynają stopniowo wyglądać inaczej niż do tej pory. Pięćdziesiąte urodziny zaskoczyły go przed rokiem, przypomniały mu sny z dzieciństwa, że zasypia w ostatni dzień roku szkolnego a budzi się pierwszego września - to samo niedowierzanie, żal i panika, bo przegapił coś, na czym mu szczególnie zależało. Zareagował prawidłowo: jeszcze gorliwiej jeździł w weekendy na rowerze, co rano spędzał godzinę na siłowni i jadł na śniadanie biały ser z kiełkami [...]
Jerzy Sosnowski, Pamiątka, s. 106-107.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz